piątek, 17 lutego 2012

Miron Białoszewski: Tajny dziennik

Znak, Kraków 2012.

Zachwycenie

Zapisany jako „hasło dla siebie” żartobliwy rozkaz „obejrzałeś kawał świata? To się z niego wyprowadzaj” wieńczy ostatni list do Eumenid Mirona Białoszewskiego i jednocześnie jest jednym z akapitów zamykających obszerny (przeszło 920 stron) i wyczekiwany „Tajny dziennik”. Nie bez racji publikację tę reklamuje się jako wydarzenie literackie 2012 roku – niewiele jest chyba tomów, na które odbiorcy czekaliby równie niecierpliwie. A i lektury dostarcza Białoszewski niebanalnej, mimo że zaskoczeń stylistycznych tu nie będzie: to styl znany choćby z „Chamowa”.

Wydaje się, że forma dla wielu pisarzy funkcjonująca na pograniczu codziennego, zwyczajnego i – by tak rzec – „przyziemnego” życia u Białoszewskiego staje się tego życia centrum. Tu nie ma przypadkowych i skrótowych notatek dla pamięci, które poza sygnalizowaniem uczestnictwa w zwyczajnej krzątaninie nie przynoszą nic atrakcyjnego dla postronnych, nie ma też przewagi refleksji autotematycznych i dopisków do poszczególnych utworów. W „Tajnym dzienniku” Białoszewskiego toczy się życie, obserwowane i chłonięte z nieustannym zachwyceniem. Poeta Miron przywraca czytelnikom wyczulenie na słowo skrywające się w zwykłych wydarzeniach, notuje zasłyszane frazy i fragmenty dialogów, pozwalając im funkcjonować bez zbędnego komentarza. Chętnie posługuje się telegraficznym stylem, skracając własne frazy lub przejawiając naiwne zadziwienie niezbyt często używaną formą gramatyczną, pozostawioną dla przyjemności językowej zabawy. Ale przede wszystkim w „Tajnym dzienniku” najważniejsi są inni, bliscy Białoszewskiemu ludzie. To o nich cała ta historia. W odróżnieniu od znanych już dzienników literatów, Białoszewski w swoim diariuszu odrzuca solipsystyczne rewizje, o samym sobie pisze tylko wtedy, gdy nie spotkał się z innymi lub gdy zetknął się z czymś wartym utrwalenia. Z rzadka rozwodzi się nad własnymi pomysłami i postawami, zdarza mu się zapisywać sny – ale i w nich widać fascynację ludźmi i życiem jako takim. W tym rytmie toczy się cały „Tajny dziennik” – zestaw kompletnych obserwacji, spostrzeżeń i analiz, próba zbudowania obrazu siebie przez pryzmat otoczenia. Tu nie ma hierarchii ważności ludzi: przyjaciele i rodzina czasem ustępują miejsca sąsiadom i dozorcy, który szczególnie lubi pisemnie przekazywać wiadomości. Dialogi zasłyszane na ulicy mogą być bardziej istotne niż dysputy „trzech uczonych bab”. Świat w „Tajnym dzienniku” nie kręci się wokół Białoszewskiego – nie ma tu skrupulatnie odnotowywanych pomysłów na wiersze czy opracowań. Autor o wiele częściej pochyla się nad twórczością Jadwigi Stańczakowej. Nie stara się też kreować na animatora kultury: nie celebruje wyjść do teatru czy kina, nie tworzy minirecenzji lektur – całkowicie pochłania go zachwyt nad zwyczajnym życiem.

Na pierwszym planie plasują się najbliżsi Białoszewskiemu ludzie. Ich problemy i troski włącza autor do swojego rytmu życia, przeżywa ich błędy i komentuje decyzje – a czasem tylko relacjonuje wydarzenia, które nie były jego bezpośrednim udziałem. Jawi się jako troskliwy opiekun, prowadzący jak najbardziej zwyczajną egzystencję. Co pewien czas przedstawia wydarzenia z zewnątrz, rzeczywistość wkracza do jego zapisków, jednak nigdy na prawach sensacji, nawet jeśli notatki dotyczą sytuacji dramatycznych. Białoszewski pozwala sensacjom przefiltrować się przez spojrzenie społeczeństwa i dopiero wprowadza je do relacji własnej. Ślady codzienności właściwej niemal każdemu mieszkańcowi Warszawy drugiej połowy XX wieku są tu bardzo wyraźne i prezentowane z całą szczerością, bez upiększania, ale też i bez większej ekscytacji. Nieco inaczej rzecz ma się z prezentowaniem spraw bliskich – tu pojawiają się głębsze analizy i próby zrozumienia konkretnych zjawisk. Wydaje się chwilami, że Białoszewski żyje zwykłymi zmartwieniami innych. Do tego dochodzą jeszcze zwierzenia składające się na codzienność – uwaga, jaką Białoszewski poświęca wstawionemu na klatce schodowej na wyższym piętrze oknu świadczy najlepiej o wyczuleniu na zwykłość. W tym wszystkim zwierzenia osobiste także stają się mniej emocjonalne – z tego wyłączane są jednak obrazy śmierci – ojca Jadwigi, a potem i rodziców Białoszewskiego. Najbardziej medialny temat homoseksualizmu twórcy istnieje tu w czasem bardzo odważnych wyznaniach, ale też ulega stonowaniu w kontekście całości przyjmuje się go po prostu za jedną ze sfer zwykłego życia, nie mniej i ni bardziej ciekawą niż inne.

„Tajny dziennik” przybiera dwie formy rejestrowania codzienności. Pierwszą jest dialog. Białoszewski bez przerwy cytuje zasłyszane frazy i rozmowy, przytacza wymiany opinii, które są interesujące ze względów treściowo-poglądowych lub formalnych. Nie zawsze to fragmenty wyraziście puentowane, zdarza się, że służą jako ilustracje i ich sens wyłapać można przy dalszej lekturze. Autor nie komentuje przeważnie tych cytatów z rzeczywistości, licząc na to, że same dla siebie stanowić będą wystarczające wyjaśnienie. Zapewnia tym samym stałe uczestnictwo w swoim życiu i bliskość, jakiej nie dałyby żadne opowieści. Przytacza słowa innych, jakby w ten sposób chciał im zapewnić stałe trwanie – w pamięci i w literaturze. Czasem zdradza w dzienniku opinie jednych ludzi na temat innych, czasem sam tych innych ocenia (Marię Janion, zwaną profesor Misią, charakteryzuje jako tę, która nigdzie nie umie trafić i ciągle się gubi, zaangażowanych w życie kulturalne Śląska z pewnością ucieszy przenikliwy – choć krótki – portret Tadeusza Kijonki), jest wciąż głodny towarzystwa i przez zapisywanie rozmów próbuje zachować obecność ludzi na dłużej. Przy okazji niejako udowadnia, jak wiele materiału literackiego kryje się w kolokwialności.

Drugim sposobem chwytania chwili są rozbudowane opisy. Białoszewski unika krótkich notatek, jeśli już jakiś temat go zaintryguje, rozpisuje się chętnie – tyle że stosuje mało rozbudowane zdania, w stylu znanym choćby z „Pamiętnika z Powstania Warszawskiego”. W analizach zachowań jest przy tym szczery sam ze sobą, nie próbuje nic ukrywać ani tłumaczyć się z własnych wyborów. Nie zostawia tematów do rozwinięcia na później. Przy tym stawia na konkret, rezygnując z filozoficznych rozważań, „Tajny dziennik” jest zakorzeniony w konkrecie, w różnych jego przejawach.

Autotematyzm jest tu więc stosunkowo rzadki, a jeśli już istnieje – to w ramach niewielkich fragmentów wypowiedzi. „Tak to dziennik jest żywą powieścią, w której ja i inni jesteśmy bohaterami niewiedzącymi, jak i co będzie jutro, za godzinę”. Drobne uwagi o przyjemności pisania są dodatkową nagrodą dla czytelników. Trochę tu refleksji o roli słów w poezji i prozie, a i o samej wrażliwości na świat. Chociaż autotematyzmu jest w „Tajnym dzienniku” mniej niż życia, kiedy się już pojawia – zaskakuje i celnością, i przenikliwością, i odkrywczością.
Trzeba tu wspomnieć o wysokiej jakości edytorskiej – tom przygotowany jest z najwyższą starannością, rozszyfrowane zostały występujące w nim postacie i nawiązania międzytekstowe, wszystkie luki w tekście – zaznaczone i odnotowane w przypisach. Ale to przecież zrozumiałe przy opracowaniu jednego z ważniejszych dzienników w polskiej literaturze.


(premiera książki: 20.02.2012)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz