Trio, Warszawa 2011.
Głupotą w głupotę
Aleksander Nikonow proponuje odbiorcom książkę, która miałaby moc zjednoczenia antyfeministycznych środowisk i przeciwników ekspansji genderowych teorii w nauce, gdyby nie fakt, że autor strzela sobie w stopę stylem prowadzenia narracji i jednokierunkowością argumentacji. „Koniec feminizmu” to tom, który stawia ważne pytania, lecz jednocześnie sam się deklasuje, za sprawą zacietrzewienia Nikonowa i przejęcia języka agresji, który nijak się ma do sensownych spostrzeżeń. Mówiąc w skrócie, treść jest tu przysłaniana przez często budzącą sprzeciw lub rozbawienie formę, a szkoda, bo głosem w dyskusji o szkodliwości feminizmu byłaby ta książka ciekawym.
Jednak zanim do jakichkolwiek rozważań na ten temat dojdzie, Nikonow na długo zatrzymuje się nad kwestią głupoty Amerykanów i niebezpieczeństw płynących z oduczania ludzi samodzielnego myślenia. Naśmiewa się z przepisów, które nakazują umieszczać na rozmaitych przedmiotach treści oczywiste i instrukcje użytkowania mające wykluczyć ewentualne procesy, oddaje hołd Wiktorowi Fridmanowi – również wytykającemu wady kultury Zachodu i represjonowanemu za swoje poglądy, by wreszcie, kiedy czytelnicy zaczną się zastanawiać, co z tym feminizmem, w okolicach setnej strony przechodzi do właściwego tematu.
I wtedy zaczyna być widoczne, że cały wstęp miał posłużyć wychowaniu sobie posłusznego, a przede wszystkim zgodnego odbiorcy. Bo trudno by Nikonowi na początku książki odmówić racji, zwłaszcza że pisze o tematach coraz częściej wyśmiewanych ze względu na wewnętrzną absurdalność. A że czyni to z publicystyczno-kolokwialnym zacięciem? Jego prawo, poza tym lekki tekst lepiej się czyta. Kiedy jednak Nikonow przechodzi do komentowania feministycznych bzdur – bo wybiera najjaskrawsze przejawy głupoty przedstawicielek tego kierunku – zmienia ton na agresywno-jadowity. Znika dowcip i lekkość, pozostaje zapalczywość i zaślepienie. Można sądzić, po obficie cytowanych przykładach, że autor zniża się do poziomu krytykowanych przez siebie ostro badaczek i pseudobadaczek – ale w ten sposób nikogo nie przekona do swoich racji. Owszem, dostarcza zabawnej lektury – czytanie o kolejnych feministycznych absurdach dostarcza sporo radości – ale jednocześnie budzi niesmak na przykład uporczywym i stałym określaniem jednej z feministek mianem idiotki. Fakt, że na to miano zasłużyła, nie znaczy, że przypominanie o tym co kilka stron spodoba się czytelnikom (którzy w końcu nie chcieliby być traktowani na równi z postponowaną postacią). Ale Nikonow w ogóle nie przebiera w słowach i obok rzeczowych i sensownych spostrzeżeń serwuje odbiorcom stale pełen pogardy dla przeciwniczek styl. Tym samym odwraca uwagę od faktycznego przesłania książki i doprowadza do wynaturzenia swoich założeń – jeszcze bardziej w efekcie barwnego niż niechlubne wyczyny feministek. Powtórzę: szkoda. Gdyby tę książkę wyprać z irytującej każdego formy, byłaby ważnym głosem przeciwko modzie na feminizm. Tak – pozostaje niegroźnym głosikiem, którego nikt poważnie nie może potraktować.
Swoją drogą, zastrzeżenie wydawcy („W książce znajduje się kilka zdań i odniesień, z którymi Wydawca się nie utożsamia”) to idealna ilustracja do tych absurdów, które Nikonow wyśmiewa w pierwszej partii tomu. Ale to już marginalna, dodatkowa przyjemność dla czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz