Niebieska Studnia, 2011.
Piekielnie śmieszna historia
Wprawdzie John Connolly pisze tym razem książkę dla nastolatków, lecz tak naprawdę „Wrota” rozbawią i starszych czytelników, a to ze względu na bezkompromisowe poczucie humoru autora i prześmiewczą narrację. We „Wrotach” Connolly wykorzystuje zdobycze fizyki oraz ograny już motyw przejścia do piekła, by stworzyć dynamiczną i dowcipną lekturę, której nadrzędnym celem staje się mrugnięcie okiem do odbiorców.
Samuel Johnson to jedenastolatek, bystry i pomysłowy. Przypadkiem obserwuje, jak u jego sąsiadów (mieszkających przy alei Crowleya) dzieje się coś dziwnego. Znudzeni dorośli, którzy zdecydowali się na seans magii dla zabicia czasu, niechcący uchylają wrota do piekieł. Z tego przejścia natychmiast korzystają stada demonów, które mają przygotować świat na przyjście Jego Złowrogości. Demony są naprawdę różne – obok groźnych i bezwzględnych (jak ten, który opanował ciało sąsiadki) pojawiają się i bardziej swojskie, na przykład Demon Byków Ortograficznych, a nawet całkiem miłe demony, które muszą udawać groźne, lecz źle czują się w takich rolach (więc nikomu nie zrobią krzywdy). Demony rozpełzają się po świecie, a sprawę z zagrożenia zdaje sobie tylko jedenastoletni chłopiec. Oczywiście jego spostrzeżenia dorośli bagatelizują, więc Samuel próbuje zainteresować sytuacją naukowców, fizyków, którym akurat coś zepsuło się w Wielkim Zderzaczu Hadronów.
Cały powieściowy świat z „Wrót” służy rozrywce i widać wyraźnie, jaką zabawę sprawia autorowi przekładanie dzieciom języka dorosłych bez wyjawiania całej prawdy. Inteligentny humor przesyca tę opowieść i właściwie fabuła okazuje się jedynie pretekstem do kolejnych żartotwórczych popisów. Zwłaszcza na początku historii Connolly wpada w cały system przypisów i rozbudowanych wyjaśnień z dziedziny fizyki i czasem filozofii – ale bez obaw, choć brzmi to mało zachęcająco, w istocie bawi do łez (zwłaszcza czytelników świadomych ironicznych zabiegów autora). Nudzić się przy tych wywodach nie sposób, zresztą w ujęciu tego twórcy wszystko staje się nie dość, że proste i przystępnie wyłożone, to jeszcze, o dziwo, bardzo interesujące. Przecież cały czas trwa zabawa, literacki karnawał, którego nie da się zatrzymać.
Nie ma w tej powieści specjalnie grozy czy przykrości, poza kilkoma drobnymi scenkami, które są konieczne dla uwiarygodnienia świata przedstawionego, chociaż Connolly od początku sugeruje wejście w mroczną część zaświatów i nie ukrywa, że przedmiotem jego zainteresowania będą istoty z piekła rodem, nie chce straszyć czy przerażać. Wszystko jest tu utrzymane w pogodnej tonacji, która wywodzi się bezpośrednio ze sposobu opisywania wydarzeń: język tej powieści odwraca uwagę od zjawisk nadprzyrodzonych, a czasem wręcz przejmuje zaangażowanie czytelników w lekturę.
Connolly daje tu popis sztuki ironizowania i rozśmieszania, co przekłada się na powieść błyskotliwą i wciągającą. Odejście od epatowania złem czy grozą wychodzi mu na dobre: może bowiem bez większego wysiłku znaleźć odbiorców, łaknących czystej rozrywki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz