czwartek, 10 listopada 2011

Dorota Roztoczyńska: Recepta na uśmiech. Wierszyki z kieszeni lekarskiego fartucha

WAM, Kraków 2011.

O własnych dzieciach

Zapowiadało się ciekawie – tomik „Recepta na uśmiech. Wierszyki z kieszeni lekarskiego fartucha” tytułem obiecywał humorystyczne rymowanki dla dzieci, które z racji choroby potrzebują pocieszenia i uśmiechu. Tymczasem – mimo sensowności tego pomysłu – tytuł wziął się z zawodu autorki, nie z zawartości książki. Dorota Roztoczyńska pisze – jak wielu rymujących z pewnym wysiłkiem autorów – przede wszystkim dla własnych dzieci i o nich, w związku z czym w części wierszy brakuje wygodnego w lekturze dystansu. Dobre pomysły czasem przez nadmiar uczuciowości rozmywa w niepotrzebnych zdrobnieniach, a do tego stawia na pedagogiczne przesłania. W „Recepcie na uśmiech” próżno by szukać dowcipnych pocieszanek z królestwa abstrakcji: utwory są mocno zakorzenione w realizmie i odnoszą się do znanych dzieciom postaw oraz pomysłów. Nie brak im też humoru – tyle że jest to również humor ściśle powiązany z drobnymi pouczeniami rodzica, który chce bajkowym morałem wychowywać swoje pociechy. Tego typu moralizatorskie zabiegi niekoniecznie będą się w dziecięcym odbiorze bezpośrednio wiązały z czystą radością: w końcu nikt nie lubi ciągłych połajanek i wytykania błędów.

Dorota Roztoczyńska występuje z pozycji dość surowej mamy, która nie przymyka oczu na wady swoich pociech. Jest tu więc brudas, stroniący od mydła i wody, są poranne kłótnie i bójki, jest stale narzekające jęczydełko, leń (leniuszek, ale dajmy już spokój tej zmorze dziecięcych bajek – zdrobnieniom), dziecko, które uwielbia słodycze, jest urwis, który wszystko niszczy, niejadek, trzęsiportek i zazdrośnica. Galeria bohaterów, którzy zachowują się źle i są prawdziwym utrapieniem przekuwa się w wychowawcze wierszyki z punktu widzenia prześmiewcy. Dzieci postrzegane jednostronnie stają się obiektem drwin i nie bardzo mają szansę bronić się przed tendencyjnymi czasem oskarżeniami. Roztoczyńska łagodzi niekiedy te pomysły, wprowadzając raz element rozczulenia i wyznania matczynej miłości, lub wręcz gloryfikując dzieci – ale nie zmienia to faktu, że spora część książki wiąże się z wyśmiewaniem negatywnych cech.

„Wierszyki z kieszeni lekarskiego fartucha” są dość naiwne, chociaż w formie tracą na jakości tylko czasem (kiedy autorka z przyczyn emocjonalnych sięga po zdrobnienia i zwykłe, wewnątrzrodzinne sformułowania, lub kiedy posługuje się rymami z obiegowych powiedzonek, popadając w pułapkę współbrzmień banalnych). To raczej rymowane (nie zawsze ładnie, chociaż widać, że autorka słuch rymowy ma) obserwacje, obrazki rodzajowe, niż konsekwentnie budowane historyjki.
Roztoczyńska sama zilustrowała wierszyki, wyposażając ich bohaterów w konkretne wizerunki. Tylko jeden obrazek – z kobietą w ciąży – wygląda nieco dziwnie – resztę oglądać będą dzieci z radością, bo rysunki są kolorowe i ciekawe. Do tomiku dołączona jest płyta CD, więc maluchy mogą także posłuchać tekstów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz