czwartek, 27 października 2011

Teatr Korez (Katowice): Pojedynek

tekst: Anthony Shaffer
na scenie: Mirosław Neinert, Artur Święs,
reżyseria: Radek Dunaszewski,
opracowanie muzyczne: Regina Gowarzewska-Griessgraber,
scenografia: Anna Niemira,
reżyseria światła i dźwięku: Sergiusz Brożek,
realizacja światła: Sławomir Jastrzębski,
realizacja dźwięku: Sergiusz Brożek


Gra kryminalna


Nikt nie wie, dlaczego znany pisarz poczytnych kryminałów, Andrew Wyke, zaprosił do swojego domu ubogiego fryzjera, który bezskutecznie zabiega o bycie aktorem. Milo Tindle też nie ma pojęcia o przyczynach niespodziewanego zaproszenia, ale posłusznie stawia się w urządzonej z przepychem willi i próbuje udawać światowca. Spotkanie rozpoczęte szeregiem uprzejmości potoczy się jednak w nieprzewidzianym przez bohatera i widzów kierunku… Anthony Shaffer zapewnia tekst nasycony silnymi przeżyciami.

W repertuarze teatru Korez pojawił się kryminał utrzymany w stylu telewizyjnego Teatru Sensacji i pełen zaskakujących (a także mocno emocjonujących) zwrotów akcji. Misternie budowana intryga staje się w spektaklu tylko dodatkiem do prawdziwego pojedynku emocji, uzupełnieniem do bogatego zestawu silnie polaryzowanych zależności między dwoma mężczyznami, którzy zostać mogą wrogami, przyjaciółmi, bliskimi lub obojętnymi sobie nawzajem ludźmi. Wydarzenia w domu Wyke’a są prostą konsekwencją braku tajemnic: panowie, choć nie poznali się wcześniej, wiedzą o sobie wszystko, znają swoje słabości i sekrety – i w każdej chwili mogą tę wiedzę wykorzystać. Tak rozpoczyna się gra, którą na długo zapamiętają i postacie, i widzowie.

Scenografia do „Sztuki” Yasminy Rezy w Korezie była przedsmakiem tego, co czeka publiczność przy „Pojedynku”. Dobrze znana przestrzeń sceny zmienia się nie do poznania, przeistaczając się w ekskluzywne i wielopoziomowe wnętrze domu pisarza. Za sprawą Anny Niemiry na ścianach pojawiają się wzory, półki z książkami, zasłony i draperie, podłogę pokrywa droga wykładzina złożona z białych i czarnych kwadratów. Z boku sceny schody prowadzą do szafy i drugiej kondygnacji willi, designerskie stoliki i krzesła nadają całości wymiaru niewymuszonej elegancji, jedynie kanapa, która sceniczną karierę zaczynała w „Dietrich i Leander”, a obecnie staje się świadkiem nie tylko łóżkowych scen w „Kryzysach albo historii miłosnej” Młodej Sceny Teatru Korez (lub służy widzom w foyer teatru), przypomina o korezowym wyposażeniu. Jest kominek i dobrze zaopatrzony barek. W „Pojedynku” królują drobiazgi – pomniejszych rekwizytów, które mają uwiarygodnić odważną fabułę i nietypową przestrzeń jest tu mnóstwo – aż zaczyna się tęsknić do ascetycznych rozwiązań z „2” czy „Scenariusza dla 3 aktorów”. Ale w końcu Andrew Wyke nie mógłby żyć i przebywać w surowym, pozbawionym luksusów wnętrzu. Barokowy niemal przepych ułatwia też prowadzenie samej opowieści i ukrycie przed wzrokiem odbiorców detali istotnych dla przebiegu kryminalnej opowieści.

W tak przygotowanym wnętrzu dwóch aktorów nie musiałoby nawet zbytnio starać się o przyciągnięcie uwagi publiki. Mirosław Neinert w pierwszym akcie może sobie pozwolić na spokój, pewność siebie i zblazowanie. Ma w końcu w każdej dziedzinie przewagę nad swoim rywalem. Władza, pieniądze, kochanka, piękny dom, sława, talent i zamiłowanie do gier logicznych – to wszystko sprawia, że Wyke jawi się jako zwycięzca. Neinert w podomce i bamboszkach prezentuje się iście po królewsku. Z czasem metamorfoza jego bohatera pozwala mu na uruchamianie czy ujawnianie innych cech charakteru i uczuć: poczucia humoru, nienawiści, strachu czy osamotnienia. Dyrektor Korezu jak zwykle do postaci dokłada trochę dobrze znanych widzom zachowań, ale widać, że pewnie czuje się w swojej, niełatwej przecież, roli. „Pojedynek” to jednak przede wszystkim genialny popis Artura Święsa, przechodzącego w spektaklu przez trzy fazy rozwoju. Najpierw radosny, lekko naiwny, szczęśliwie zakochany i onieśmielony obecnością Wyke’a, Milo Tindle – wystawiany na pośmiewisko – doznaje prawdziwej przemiany. Bez zdradzania fabuły powiedzieć można, że ten aktor w pełni udowadnia swój kunszt i przedstawia trzy zupełnie różne role, a w każdej jest przekonujący tak bardzo, że łatwo zapomnieć o jego pozascenicznej tożsamości. Choć przez sporą część przedstawienia ma bawić, nie przerysowuje swoich bohaterów, a bazuje na realizmie i celnych obserwacjach. W kameralnej przestrzeni Korezu z przyjemnością śledzić można także jego mimikę, mikrogesty, które zakotwiczają go w konkretnej postaci. Neinert przyzwyczaił swoich widzów do charyzmatycznych postaci i quasi-prywatnych przemian. Święs ma szansę podbić serca odbiorców i stać się kolejnym ulubieńcem korezowej publiczności – mimo że niekoniecznie to uwielbienie płynąć będzie wprost z fabuły. Dokonuje na scenie cudów – w pełni więc zasłużył na najwyższe uznanie.

Chociaż w gąszczu rekwizytów i dekoracji łatwo się zagubić, warto zwrócić uwagę na świet(l)ne efekty specjalne pomysłu Sergiusza Brożka: w całej sztuce nie ma zbyt wiele miejsca na reflektorowe popisy (chociaż smugi światła, które pomagają uwypuklić najważniejsze momenty relacji Wyke’a w drugim akcie to dowód na świetną współpracę i porozumienie Neinerta i Brożka), ale scena z oknem czy eksplozja to rozwiązania godne podziwu. Równie ładnie atmosferę podkreśla opracowanie muzyczne sztuki, autorstwa Reginy Gowarzewskiej-Griessgraber. Reżyser, Radek Dunaszewski, wybrał lekko filmowy sposób opowiadania: czasem aż chciałoby się zastosować najazd kamery na konkretny punkt sceny, obfitej w dosłowne rekwizyty i ulotne emocje.

Korez lubi spektakle słodko-gorzkie. W „Pojedynku” miejsca na śmiech jest sporo, na strach – równie wiele. Tyle że emocje budowane w oparciu o kryminalną intrygę da się przeżyć tylko raz… Na szczęście przyjemność płynąca z gry Neinerta i Święsa nie ulegnie osłabieniu przy powtórnym oglądaniu sztuki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz