czwartek, 20 października 2011

Nicholas Sparks: Prawdziwy cud

Albatros, Warszawa 2011.

Happy end obowiązkowo

W komediach romantycznych – jednym z rozrywkowych wytworów literatury dla masowej publiczności, przewidywalne zakończenie jest elementem niemożliwym do pominięcia i między innymi dlatego cieszącym czytelników. Nicholas Sparks, świadomy konwencji, nawet nie próbuje zwodzić odbiorców i zapowiedź przyszłych wydarzeń przenosi nawet do tytułu – a kolejne przystanki w jego powieści sugerują, co stanie się w nieuniknionym happy endzie. Nie będize tu raczej zaskoczenia, bo fabułę autor buduje według zaleceń scenariuszowych: dwoje ludzi (po przejściach) spotyka się przypadkiem. Niespodziewanie dla siebie samych bohaterowie zakochują się w sobie, przeżywają chwile szczęścia, które szybko burzy konflikt – potem jeszcze muszą zawalczyć o siebie. Przyzwyczajonych do tego rodzaju czytadeł rozwój akcji „Prawdziwego cudu” nie zdziwi, na tej książce można by uczyć chętnych pisania romantycznych poppowieści obyczajowych, tak wyraźne są kolejne schematy: punkty kulminacyjne i przejścia między nimi.

Po co zatem „Prawdziwy cud” czytać? Przede wszystkim dla rozrywki, bo w końcu temu ta książka ma służyć. Poza tym Sparks szablony wypełnia całkiem sprawną narracją – więc jednokierunkowość wysiłków nie męczy ani nie przeszkadza w czytaniu. W odróżnieniu od sporej ilości historii masowych, autor nie stawia na dialogi, nie wymusza na bohaterach rozmów, które miałyby przejąć rolę opisów, zachowuje dobrą równowagę i nie musi uciekać się do tanich sztuczek, by przykuć uwagę odbiorców. Pisze tak, by móc zaspokoić gusta masowych czytelników, ale nie zniechęcić co bardziej ambitnych jednostek z tego grona. Chce zaproponować lekturę niewymagającą wysiłku, dostarczającą przyjemności, a przy tym lekko dystansującą się od harlequinowych produkcji – to całkiem przyzwoita propozycja z dziedziny literatury rozrywkowej.

Jeremy, bohater książki, jest dziennikarzem, który szuka tematów sensacyjnych. Specjalizuje się w ujawnianiu tanich tricków jasnowidzów, w demaskowaniu oszustw i w odkrywaniu tajemnic. Pewnego dnia zostaje zaproszony do małego miasteczka, w którym miejscową atrakcją są dziwne światła na cmentarzu. To właściwie jedyne, co mieszkańcy mogliby zaoferować turystom – i Jeremy może pomóc w rozreklamowaniu tego miejsca. Na razie jednak musi poczuć się jak prawdziwy detektyw i rozwiązać tajemnicę świateł, bo trudno uwierzyć, że to nadprzyrodzone zjawisko. Jeremy odpowiedzi na swoje pytania szuka w bibliotece, pomaga mu w tym Lexie – piękna młoda kobieta. Ciąg dalszy jest już wiadomy. Ciekawe, że tajemnica świateł wcale nie będzie wywoływać u czytających takiego dreszczu emocji, o jaki, być może, przyprawi ich wizja damsko-męskich relacji – w pewnym momencie tę opinię zacznie podzielać także sam autor, przerzucając się na pospieszne i pozbawione sensacyjności rozwiązanie, by móc bez przeszkód zająć się swoimi bohaterami, komplikowaniem im życia i dostarczaniem pracy starszej kobiecie, która zainicjowała pierwsze spotkanie.

Jeśli więc ktoś ma ochotę na nieskomplikowaną powieść, która zapewni chwilę wytchnienia – i nie denerwują go przewidywalne zabiegi pisarskie – z lektury „Prawdziwego cudu” będzie czerpać satysfakcję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz