Znak, Kraków 2011.
Podróż niezwykła
Miłośników stylu pisania Małgorzaty Szejnert do lektury „Domu żółwia”, czyli reportersko-historycznej opowieści o Zanzibarze nie trzeba będzie długo zachęcać. Wystarczy powiedzieć, że autorka utrzymuje tu lekką narrację, pełną anegdot i ożywia informacje znalezione w starych dokumentach. Podąża tropem swoich bohaterów i odkrywa przed czytelnikami mniej znane uroki wyspy. Nawet ci, którym Zanzibar w gruncie rzeczy jest obojętny, nie oprą się sposobowi opowiadania Szejnert: a kiedy dadzą się poprowadzić przez książkę, poczują się jak odkrywcy. Może tu właśnie zawiera się źródło popularności tej autorki? Pewne jest jedno: „Dom żółwia. Zanzibar” to tom, który zamienia się w podróż i przenosi odbiorców do innego świata.
W odróżnieniu od wielu autorów o dziennikarskich korzeniach, Szejnert wie doskonale, co robić z dokumentami, z których korzysta. Zamiast serii cytatów, które nie wzbudzałyby żadnych emocji u czytających, proponuje zapośredniczone uczestnictwo w wydarzeniach na przestrzeni półtora wieku – i nieważne, czy chodzi o wyprawy Livingstone’a czy Stanleya, czy o podróże księżniczki Salme, czy o zwyczaje żółwi. Przy każdej relacji czytelnicy będą mieli wrażenie, że stają się nieoczekiwanie świadkami czegoś niezwykłego. Znikają odległości przestrzenne, czasowe tracą na znaczeniu. Bo Szejnert opowiada o wszystkim tak, jakby rozgrywało się tu i teraz. Nie ma wyjścia: bohaterowie tej nietypowej historii jawią się odbiorcom jako bliscy, zaangażowanie emocjonalne z kolei mocno zachęca do kontynuowania lektury. Małgorzata Szejnert wybiera dosłowne cytaty ostrożnie i na prawach ilustracji, uzupełnienia do własnych odkryć, jakby sama przeżywała to wszystko, co na kartach „Domu żółwia” istnieje. Przy tej pisarskiej strategii trudno pozostać obojętnym.
Poszczególne motywy co jakiś czas wracają w nowych odsłonach. Tak jest z żółwiami, których zwyczaje służą jako symbol w opowiadaniu o Zanzibarze, ale i w szerszej perspektywie – do przemycania uczuć. Pojawianie się starych znajomych cieszy tak samo jak śledzenie powiązań z Polską: te elementy niespodziewanej swojskości przy wielkiej ilości egzotyki bardzo pomagają narracji. Warto też zauważyć, że Małgorzata Szejnert wie, co z ogromu informacji zaintryguje odbiorców, co warto zaakcentować, co opowiedzieć – i w jaki sposób. Odrzuca klasyczne schematy biograficzne czy dziejopisarskie, nie jest jej celem żmudne odtwarzanie całości wydarzeń, podporządkowane określonym szablonom. Woli fragmentaryczność, ale wolną od chaosu, lekkość i przykuwanie uwagi czytelników kolejnymi odkryciami.
Chociaż „Dom żółwia” zaczyna się od obrazu domów i dom ma podkreślony w tytule, dla mnie opowieść ta jest przede wszystkim opowieścią o ludziach, w mniejszym stopniu o związanych z nimi miejscach. Szejnert nie pozostawia nikogo niewrażliwym na lekturę, bo przez niemal cały czas bazuje na silnych emocjach. To przybliża jej tom do reportażu, a oddala od publikacji historycznonaukowej. Bohaterowie „Domu żółwia” (nie tylko ludzie – żółwie również) zaskarbiają sobie sympatię czytelników. Jest w tym tomie coś osobistego, nuta przychylności wobec postaci i miejsca, jest chęć opowiedzenia historii nieznanej a frapującej – tylko dlatego, że wydarzyła się komuś. Odbiorcy mogą w dodatku uczestniczyć w niej także za sprawą licznych fotografii wplecionych zgrabnie w narrację. Dla Szejnert cały świat wydaje się być gotową do spisania książką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz