wtorek, 6 września 2011

Teatr Dzieci Zagłębia im. Jana Dormana (Będzin): W Dolinie Muminków

Tekst: Tove Jansson
Przekład: Irena Szuch-Wyszomirska
Adaptacja: Michał Wyszomirski
Reżyseria: Stanisław Ochmański

Czary

Wśród budzących sympatię dzieci i dorosłych bajkowych bohaterów Muminki niewątpliwie zajmują jedno z ważniejszych miejsc. Miłe i przyjazne stworki, żyjące w harmonii i zgodzie w odciętej od świata dolinie, przynoszą uśmiech i spokój. Nic dziwnego, że na ostatni spektakl w ramach tegorocznego Letniego Ogrodu Teatralnego maluchy przybyły tłumnie, by razem z rodzicami śledzić przygody ulubionych bohaterów.

W Dolinie Muminków wszystko toczyłoby się zwyczajnym trybem, gdyby nie fakt, że pewien czarodziej zgubił swój kapelusz, a może cylinder. Kapelusz ma magiczne właściwości i może na przykład przemienić Muminka w naprawdę groźnie wyglądającą istotę – ale może też dostarczyć sporo radości: na chmurkach, wyprodukowanych przez zaczarowany przedmiot, da się fruwać, odpowiednio sterując ogonkami. W Dolinie Muminków lato spędza Włóczykij, który staje się w przedstawieniu narratorem opowieści. Zawitają tu Topik i Topcia oraz, rzecz jasna, groźna Buka. Muminek, panna Migotka i Ryjek będą bawić się wesoło pod okiem Mamusi Muminka i Tatusia Muminka, a wszyscy razem spróbują oddać czarownikowi jego magiczny cylinder. Zwłaszcza że na Tatusia Muminka i tak on nie pasuje.

Pomysłowa i dość skomplikowana scenografia pozwalała w spektaklu przenosić odbiorców do Doliny Muminków oraz do domu Muminka, sugerować sceny rozgrywające się dalej oraz sygnalizować pory roku. To ostatnie to drobiazg, który jednak robi wrażenie: kołdry i pierzyny porozrzucane na dachach i łąkach znienacka zamieniają się w czapy śniegu, które topnieją i stopniowo znikają z nadejściem wiosny. Na łąkach zakwitają kwiaty (sprytnie rozmieszczane w kieszonkach zastawek), a jesienią zastępują je przyklejane do „trawy” liście. Miło obserwuje się, jak aktorzy od niechcenia i przy okazji wykonywania piosenek zmieniają dekoracje przez kilka małych, ale dobrze przemyślanych gestów. Zaskakuje zdalnie sterowany stolik, który może zawieźć do Włóczykija talerz pełen naleśników. Dzieci oczarował za to z pewnością dom Muminka: twórcy spektaklu, wierni Tove Jansson, pozostawili go w takim kształcie, w jakim funkcjonuje w wersji książkowej i dobranocce. Ale domek w Teatrze Dzieci Zagłębia miał nie tylko otwierane drzwi i okna (w których czasem pokazywali się bohaterowie). Rozszczepienie przedniej ściany przenosiło odbiorców prosto do wnętrza domu, ukazując wielkie łóżko lub komodę. To robiło wrażenie na małych widzach, lecz i dorośli nie pozostawali obojętnie na uroki scenografii, która pozwalała zapomnieć o umowności teatralnego przedstawienia.

Urozmaicenie opowieści stanowiły zmiany perspektywy. To umożliwiło rozciągnięcie sceny w przestrzeni. Poza zwykłymi lalkami, prezentującymi bohaterów, aktorzy mieli przygotowane jeszcze ich warianty: Muminka, Migotkę i Ryjka w wersji na chmurkach (ponieważ nie były to rysunki a wypukłe sylwetki postaci, wiele dzieci uwierzyło w przeniesienie się bohaterów na zaczarowane obłoki) i wycięte z kartonu małe figurki na patykach – te pozwoliły na przedstawianie drogi do Doliny Muminków: kiedy bohaterowie „szli” po odległych pagórkach, wyglądali, jakby byli rzeczywiście bardzo daleko. Te proste przecież zabiegi uwiarygodniały historię i pozwalały zapomnieć o ograniczeniu przestrzeni scenicznej. Dzieci mogły oglądać kilka błyskawicznie zmienianych planów i dzięki temu uwierzyć w istnienie Doliny Muminków (a nie tylko jej fragmentu).

Same lalki animowane były przez aktorów Teatru Dzieci Zagłębia tak, że łatwo było zapomnieć o istnieniu tych ostatnich (zresztą, w zielonych strojach i cylindrach nie rzucali się zbytnio w oczy, zdominowani przez postacie). Niekwestionowanym królem sceny okazał się Ryjek, którego mikrogesty i postawy dopracowane w każdym szczególe budziły radość dzieci. Aktor prowadzący Ryjka wydawał się być zrośnięty ze swoją lalką, idealnie przedstawiał charakter postaci (a ten, jak wiadomo, otwiera drogę do komizmu). Na pochwałę zasługują wszyscy aktorzy – ani na chwilę nie pozwolili widzom wyrwać się z rytmu opowieści. Doszło nawet do tego, że gdy na scenę wkroczyła Buka i zapaliła oczy-latarki, kilkoro maluchów zaczęło płakać (i płacz pojawiał się zawsze na wejście tej przerażającej bohaterki). Było się czego wystraszyć: ogromna, większa niż człowiek, szara Buka z dziwnym grymasem na twarzy i mrocznym pogłosem… Twórcy nie rozczarowali.

W spektaklu pojawiło się kilka piosenek, ładnie wkomponowanych w historię – ale uwagę zwracała przede wszystkim warstwa plastyczna bajki, obecność zachwycających dzieci rekwizytów (drogie kamienie, które świeciły się, przesypywane między palcami), otwierany „prawdziwy” domek… Wiele radości przyniósł Teatr Dzieci Zagłębia widzom – zgodnie z obietnicą: tym młodszym i tym trochę starszym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz