poniedziałek, 5 września 2011

Frédérique Deghelt: Babunia

Świat Książki, Warszawa 2011.

Rehabilitacja

Ta książka nosi w sobie dwie historie, jest wolnym od sentymentu wyzwaniem rzuconym kulturze masowej: i to zarówno jeśli chodzi o traktowanie osób starszych, jak i o miłość do literatury. Kiedy wydawałoby się, że już nic nie zaskoczy odbiorców, a całość zmierzać będzie w kierunku baśni i zaburzy realność do końca, pojawia się epilog, a w nim druga – tym razem bardzo krótka – narracja, która nakazuje przeczytać całość jeszcze raz. I jeszcze raz, bo „Babunią” wcale nie tak łatwo się znudzić. Ta książka ma w sobie coś magnetycznego i nieważne, czy jest to tęsknota za światem idealnym, czy motyw czytania, który wszystkich miłośników dobrej lektury zjednoczy. Frédérique Deghelt dokonuje swoją powieścią nietypowego dzisiaj rozliczenia: każe zastanowić się nad życiem, przemijaniem, miłością i literaturą bez tkliwości i kiczu. Odrzuca banał, a potrafi wzruszyć. W narracji, której nie waham się nazwać piękną, przenosi czytelników do rzeczywistości istniejącej na wyciągnięcie ręki, a tak często odrzucanej.

Kiedy trzydziestoletnia Jade dowiaduje się że jej ukochana Babunia zasłabła, a ciotki – trzy córki, niczym trzy wiedźmy z „Hamleta” – postanowiły oddać ją do domu starców, umieralni dla niepoznaki nazwanej domem opieki, planuje porwanie. Zabiera babcię do swojego domu w Paryżu i zaczyna dzielić z nią życie. Owszem, ma własne problemy: rozpada się jej pięcioletni związek, w pociągu spotyka pewnego przystojnego Hindusa, a żaden wydawca nie chce opublikować pierwszej powieści kobiety. Mimo to nie waha się przed krokiem, na który żadna z ciotek nie umiałaby się zdecydować. Babunia zamieszkuje u Jade i chociaż na początku stara się nie być ciężarem, szybko przyzwyczaja się do nowego życia i odzyskuje wolność, na którą nie miałaby szans w umieralni. Dzieli się z wnuczką sekretami (a ta ze zdumieniem odkrywa, że nie miała pojęcia o prawdziwej Jeanne, nie: Babuni). Okazuje się, że obie kobiety, choć dzieli je pół wieku, są sobie bardzo potrzebne i wpłyną na siebie wzajemnie.

Deghelt swoją powieścią trafiła w sedno. Rzuca oskarżenie społeczeństwu, które tabuizuje starość. Pokazuje bezduszność i wygodnictwo tych, którzy bliskich oddają do domu starców zamiast zaopiekować się nimi i odwdzięczyć za miłość, wzbogacając przy okazji własne życie. Babunia, wbrew powszechnym opiniom, nie jest ciężarem dla Jade, a przynosi jej nieocenioną pomoc jako czytelniczka i krytyk powieści. To nie stara osoba, skazana na bezmyślną wegetację, a kobieta, która może jeszcze znaleźć miłość. Ale w tym odkrywaniu charakteru i tajemnic życia Babuni nie ma lamentu ani nachalnego dydaktyzmu: autorka przechodzi momentami w baśń, wszystko dobrze się skończyło, nie ma powodu do narzekania, Babunia może cieszyć się życiem.

Sielanka trwa i obejmuje także literaturę. Babunia jest czytelnikiem idealnym, rozumie każde słowo, przezywa i zastanawia się nad lekturami. Doświadcza tego, co zostało odebrane społeczeństwu konsumpcyjnemu, a za czym tęskni wielu odbiorców. Autotematyczne refleksje stanowią mocny punkt książki, podobnie zresztą jak refleksje o starości, przefiltrowane przez umysł starszej bohaterki. Deghelt wykazuje się tu niebywałą delikatnością i celnością spostrzeżeń: apogeum historia osiąga w chwili, gdy babcia i wnuczka wybierają się wspólnie na zakupy do sklepu z bielizną.
Książka pozwala rozsmakować się w każdym słowie (choć na początku lekko rozchwiały się kwestie podmiotu i zaimków w kolejnych zdaniach): tu nie liczy się fabuła, a sposób jej prezentowania, autorka umożliwia czytelnikom zachwycanie się nie tylko formą, ale i treścią.
A potem przychodzi epilog.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz