Znak, Kraków 2011.
Dowcip Śląska
Niewielu wydawców potrafi – tak jak Jerzy Illg – łączyć prywatne przyjaźnie i znajomości z decyzjami o publikowaniu konkretnych tekstów. Atmosfera krakowskiego Znaku sprzyja kojarzeniu dat książkowych premier z wydarzeniami istotnymi dla autorów, co z jednej strony jest sprytnym zabiegiem marketingowym, z drugiej nosi znamiona sympatycznego prezentu, miłego gestu bliskich. Przy okazji pozwala łatwiej wytłumaczyć, dlaczego wydawca z Małopolski sięgnął po tekst, który odbiorców znajduje przede wszystkim na Śląsku: w roku osiemdziesiątych urodzin Janoscha ukazuje się pierwsze pełne wydanie „Cholonka”, książki, która najpierw długo zalegała w księgarskich magazynach, potem stała się towarem deficytowym i pożądanym przez śląskich czytelników, do czego bardzo mocno przyczyniła się sceniczna adaptacja. Teatr Korez przedstawił historię rodzin Świętków i Cholonków w 2004 roku – od tamtej pory spektakl przyciąga widzów nie tylko z całego regionu i grany jest przy nadkompletach publiczności. Wielu odbiorców dopiero po obejrzeniu korezowego „Cholonka” zainteresowało się książką, która okazała się niemal niedostępna.
Jerzy Illg na szczęście nie zwraca uwagi na fakt, że „Cholonek” interesował dotąd niemal wyłącznie mieszkańców Śląska i proponuje czytelnikom tom przełamujący dotychczas przedstawiany w literaturze stereotypowy obraz regionu. Bo „Cholonka” da się czytać na dwa sposoby: jako opowieść o prostych Ślązakach żyjących w I połowie XX wieku i stawiających czoła wielkiej historii, albo szerzej – jako wyostrzony zestaw ludzkich słabostek i podłości. Zmęczeni schematami nie znajdą tu natomiast ani wizji czarnego Śląska, ani podbarwionych dydaktyzmem wielkich tematów – etosu pracy czy roli mężczyzny i kobiety, jednym słowem tego, co tak upodobali sobie twórcy.
Pora zatem trzymać się nad treścią tomu. Janosch odmalowuje w nim rodzinę Świętków: na pierwszy plan wysuwa się Świętkowa, matka trzech córek. Świętkowa to uosobienie życiowego sprytu, jaki cechuje ludzi prostych. „Kobieta, której nie brakowało rozumu” – pisze o niej z wyczuwalną ironią Janosch. Zaradna i chytra Świętkowa potrafiła maskować swoje prawdziwe intencje i znajdować logiczne uzasadnienia na pokaz dla kolejnych decyzji, niczym Dulska w wersji ludowej dbała o opinię przed Bogiem i ludźmi. Jej poglądy, stojące nieraz w sprzeczności z czynami, ujawniały się w drobnych komentarzach do prezentowanych wydarzeń, a aforystyczne podsumowania (co się ma, to się ma; z niczego nie ma nic) dobrze puentowały wiele anegdot. Świętkowa była handlarką, jej mąż „miał posadę w magistracie”, to jest był czyścicielem ulic. Świętkowie wraz z córkami mieszkali w Porębie, ubogiej dzielnicy Zabrza. Janosch portretuje mikrokosmos Świętków przez filtr z plotek i złośliwych uwag na temat sąsiadów. Przez długi czas życie bohaterów toczy się w tle opowieści złożonej z mniej lub bardziej komicznych wypadków, jakie zdarzyły się w najbliższym otoczeniu zawsze doskonale poinformowanej Świętkowej, do losów Świętków i Cholonków (średnia córka, Michcia, wyszła za mąż za jednego z nich) powraca autor tylko przy okazji wielkiego święta: ślubu, pogrzebu czy świniobicia - albo przy prezentowaniu prób oswajania biedy. Kiedy wkracza autor w orbitę zainteresowań rodzin, koncentruje się na prezentowaniu wzajemnych relacji, sympatii i antypatii. Sporo miejsca zajmuje sfera prymitywnej obyczajowości, ale naprawdę minorowe tony pobrzmiewają dopiero przy motywie hitleryzmu. Decyzje, które pod wpływem kolegów podejmuje Stanik Cholonek, zaważą na losach jego i jego najbliższych. Druga wojna światowa i wkroczenie Armii Czerwonej zniszczą do reszty i tak wątpliwej jakości egzystencję bohaterów. Z czasem ujawnią się podłości, jakich dopuszczają się względem siebie ludzie, moralność ulegnie rozchwianiu, a ludzie będą musieli przyzwyczaić się do życia w zakłamaniu.
W „Cholonku” nie ma idyllicznej atmosfery: trzeba kombinować, żeby wyjść na swoje, bohaterowie są rubaszni, grubiańscy, czasem okrutni dla siebie nawzajem – ale tylko gdy spojrzy się na nich przez standardy politycznej poprawności. Bo Świętkowie urządzili się jakoś w tym prymitywnym mikroświatku, gdzie przejawem wysokiej kultury osobistej jest niesmarkanie w obrus i posiadanie czystego kołnierza. Tu działania ludzi sprowadzają się do zaspokajania biologicznych potrzeb, a za całą rozrywkę służy bezustanne obmawianie innych. Ośmieszani ciągle bohaterowie są jednak przez Janoscha prezentowani z dającą się wyczuć szorstką sympatią – i mimo szeregu niedoskonałości, z których się składają, dają się lubić.
Janosch sportretował środowisko, w którym się wychował. Ślązacy odnajdą w tej książce sporo znanych sobie postaw i poglądów, dla czytelników z zewnątrz natomiast „Cholonek” będzie się jawić jako powieść bez mała egzotyczna. Wartością, która zjednoczy oba kręgi odbiorców stanie się śmiech. Autor wyzbył się sentymentów w stosunku do postaci, co pozwoliło mu na szkicowanie bohaterów grubą kreską. Rubaszny humor przejawia się w drobnych plotkarskich scenkach i w postawie Świętkowej. Rodzi się na zderzeniu pobożności i praktyczności płynącej z prostego rozumowania (dawniej, gdy ktoś miał biegunkę, wystarczyło, żeby usiadł na świętym obrazku), przy sprzecznościach między myślą i czynem. Komizm sytuacyjny potrafi Janosch zamknąć w zgrabnej opowiastce i podsumować celnie słowami książkowych postaci – a opowiastkami, jedną po drugiej, nasyca całe rozdziały, by przybliżyć czytelnikom życie małych ludzi. Nie stroni też od czarnego humoru, tyle że nie kieruje się w nim w stronę absurdu a najbardziej życiowych przypadków. Dowcip niski nie zamienia się nigdy w wulgarny. Wystarczy chyba powiedzieć, że od potoku historyjek i anegdot trudno się oderwać, a żarty Janoscha rozbawią każdego.
Fanów Korezowego „Cholonka” ucieszy zapewne fakt, że tom opracowany jest graficznie przez Ewę Satalecką – pojawią się w nim zatem tak dobrze znane widzom makatki. W książce widniej tylko kilkadziesiąt gwarowych określeń – w zrozumieniu intencji postaci pomoże przy nich zamieszczony na końcu słowniczek. Jednak odbiorcy spoza Śląska nie muszą się bać: „Cholonek” nie jest dziełem hermetycznym, nie będzie podczas lektury wymagać wzmożonego wysiłku.
Premiera książki 29 września 2011.
Czytałam "Cholonka" w pociągu z Gdańska do Krakowa. Czternaście godzin szalonej jazdy przez strony, w której smutne rozbawienie mieszało się z niesmakiem wobec bohaterów i zachwytem nad celnością sformułowań Janoscha i tego, jak sportretował te czasy, to miejsce, tych ludzi. Niełatwa lektura, wielowymiarowa, ale na pewno godna polecenia. Pozdrawiam, Zabrzanka M.
OdpowiedzUsuńPrzyznaję, że ta książka jest niejednoznaczna. Czytelnik do końca nie wie, czy się śmiać, czy żałować postaci, które bywają często obrzydliwe. Jedno jest pewne, Janosh potrafił jak mało kto oddać pewien klimat i sposób życia na Śląsku przed wojną i w czasie wojny, jego literatura jest wielowarstwowa, znajduje w ludziach to co chcieliby ukryć, dlatego to tak cenna książka dla mnie.
OdpowiedzUsuń