wtorek, 23 sierpnia 2011

Teatr Gry i Ludzie: Opowieści Wagantów


reżyseria: Beata Zawiślak, Bartosz Socha
na scenie: Beata Zawiślak, Bartosz Socha, Jerzy Dłubis

Wszystko jest teatrem

„Ludzie, ludzie, pomóżcie!” – woła mężczyzna, przyodziany w średniowieczny strój. Na policzkach ma wymalowane rumieńce, za pas zatknięte olbrzymie gęsie pióro. Człowiek z innej bajki. Z bajki. Naprawdę wyróżnia się w tłumie i faktycznie potrzebuje pomocy: zabiera ze sobą wszystkie dzieci, by razem z nimi przetoczyć drewniany wóz na zaimprowizowaną scenę pod wieżą szybu Prezydent w Sztygarce. Maluchy uszczęśliwione niecodziennym i nieoczekiwanym początkiem bajkowej przygody raźno biorą się do pracy. A już za chwilę wóz stanie się tłem dla dwóch baśni oraz polem działania dwojga aktorów i niezliczonej ilości lalek.

Przeniesieni ze średniowiecza waganci palą się do opowiedzenia przejmujących historii. Wchodzą sobie w słowo, rywalizując o uwagę dzieci. Mówią z ogromnym przejęciem, tak, by zaangażować odbiorców w samą melodię tekstu, przepychają się, przekomarzają, proponując – na samym początku kilka zakończeń bajki. Koniec? Po kilku zdaniach? Teraz już kilkulatki nie ukrywają zainteresowania akcją. Waganci natomiast z każdą chwilą rozkręcają się coraz bardziej. Na scenę wkraczają kolejne postacie, a drewniany wóz przeistacza się raz w zamek, raz w rzekę. Tekst ożywa nie tylko w ekspresyjnej narracji wagantów, ale też w odgrywanych scenkach. W czepku urodzony książę musi wyruszyć po trzy złote włosy z głowy diabła – przy okazji pomaga spotkanym na swej drodze nieszczęśliwym postaciom. Dzięki sprytowi babki diabła, przemieniony w mrówkę, poznaje rozwiązania dziwnych zagadek i zyskuje szansę nie tylko na własne szczęście. Zamkniętej w lochu królewnie, która ma zamienić słomę w złoto a piasek w drogie kamienie, przychodzi z pomocą karzełek Titelitury – niestety, za przysługę żąda on wysokiej zapłaty.

Uwagę widzów przykuwa jednak nie tylko treść bajek, w których zło obowiązkowo przegrywa, zwyciężane sprytem lub dobrocią, ale również aktorzy i towarzyszące im na scenie lalki. Beata Zawiślak i Bartosz Socha angażują się w prezentowaną opowieść i potrafią zarazić entuzjazmem odbiorców. Ożywiają swoich bohaterów, a sami raz znikają, oddając głos postaciom, raz powracają jako żywiołowi narratorzy. Mówią z zaciekawieniem, obietnicą odkrycia czegoś niezwykłego, tajemniczo i z radością jednocześnie. To sprawia, że mali odbiorcy łatwo dają się wciągnąć w fabułę. Osobnym tematem są zmiany tembru głosu: aktorzy indywidualizują swoich bohaterów: jeden opętańczo się śmieje, drugi skrzeczy, trzeci zawodzi, czwarty łkaniem osiągnie, co zechce. Każda pojawiająca się na scenie postać zapada w pamięć za sprawą sposobu mówienia. Aktorzy wymieniają się lalkami i bez trudu poruszają się na mikroskopijnej przecież scenie. Godna pochwały jest ich umiejętność błyskawicznych metamorfoz, lekkość gry, przekładająca się na płynną historię. Do zmiany scenerii nie potrzeba wiele: kawałek niebieskiego materiału i obrazek z falami będzie udawać rzekę, czerwone materiałowe tło w dolnej części wózka przyniesie obraz piekła.

Być może w tej historii łatwo byłoby się zagubić, gdyby nie pomysł stworzenia lalek z przedmiotów codziennego użytku. Sztućce, worki, miski, świeczniki czy tarka – wszystko może posłużyć za podstawę postaci. Do tego dochodzą owoce i warzywa w niecodziennych funkcjach: zwykle jako fragmenty anatomii poszczególnych bohaterów. Głowa z cebuli, piersi z jabłek, fryzura z papryczek – i już lalka intryguje znanym-nieznanym wyglądem, imponuje oryginalnością i przyciąga wzrok. Przy tych wszystkich pomysłowo wykonanych i ładnie animowanych bohaterach piękny książę – zwykła lalka – wcale nie robi wielkiego wrażenia, mimo że rzeczywiście powinien olśniewać urodą. Jedni cieszą się zatem śledzeniem akcji i zabawą, jakiej dostarczają waganci, drudzy natomiast z upodobaniem analizują listę przedmiotów, które posłużyły do wykonania lalek oraz dbałość o szczegóły: mężczyzna skazany na pływanie po rzece ma korpus z butli i kawałka sieci, uczesanie złośliwego karzełka stanowi chili. Każda wkraczająca na scenę postać to nowa atrakcja.

Do tego jest jeszcze muzyk, w chorzowskim przedstawieniu – skrzypek, Jerzy Dłubis, który siedzi przy wozie i uzupełnia dźwiękami historię. Sygnalizuje upływający szybciej przy skrótach czas, ilustruje prezentowane wydarzenia, a ponadto staje się żywym i malowniczym elementem scenografii. Nie można powiedzieć, że jest w „Opowieściach Wagantów” zbędny: to jeszcze jeden składnik średniowiecznej „egzotyki”. Wciąż przypomina o niezwykłości i baśniowości prezentowanego świata i uszlachetnia spektakl. Na ChTO udowodnił, że nieobce są mu improwizacje. Jak Bartosz Socha i Beata Zawiślak umiał popisać się żartem, choć miał ku temu o wiele mniej niż aktorzy okazji. Narratorzy, jak na prawdziwych wagantów przystało, bawią się co jakiś czas skojarzeniami, wplatają w tekst żarty zrozumiałe dla dorosłych, poza tym, że cieszą maluchy, puszczają oko do ich rodziców. Dzięki temu baśnie braci Grimm nie przerażają tym razem, a wywołują uśmiech na twarzach małych odbiorców.

„Opowieści Wagantów” to przedstawienie atrakcyjne dla dzieci i dla rodziców. Maluchy wciąga w pełen przygód, burzliwy świat baśni, ich rodziców natomiast urzec może stroną plastyczną i profesjonalnym przygotowaniem sztuki. Teatr Gry i Ludzie nie proponuje dzieciom infantylizowanego świata bajki, a dopracowany w najdrobniejszych szczegółach spektakl.

("Opowieści Wagantów" zaprezentowane podczas V Chorzowskiego Teatru Ogrodowego)


foto: Radosław Ragan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz