Akapit Press, Łódź 2011.
Malina kontra świat
Chociaż bohaterkę „Smaku świeżych malin” Izabeli Sowy poznajemy w chwili operacji plastycznej, mającej na celu poprawienie wyglądu nosa, koniec problemów Maliny nie wydaje się bliski. Ojciec-dorobkiewicz spłoszył narzeczonego dziewczyny, kolejne diety nie przynoszą efektu, pracy nie ma, a depresje bohaterka musi leczyć wciąż nowymi pigułkami. Nic dziwnego, że w toku opowiadania Malina zapomina o swoim nosie i nie zyskuje pewności siebie: w końcu usunięcie przyczyny jednego z licznych kompleksów nie rozwiąże wszystkich kłopotów. Mało tego, w kontekście późniejszych wydarzeń krzywy nos rzeczywiście okazuje się najmniejszym ze zmartwień. Bo w życiu Maliny nic się nie układa, Izabela Sowa pastwi się nad swoją bohaterką, z lubością zsyłając na nią kolejne plagi. Przy okazji mści się na facetach, przedstawiając ich w złym świetle: ojciec Maliny przynosi dziewczynie wstyd i jest doprowadzony do karykaturalnych rozmiarów, nowy partner matki to pracoholik i narkoman, który w dodatku prezentuje chorobliwą zazdrość. Narzeczonemu brak klasy, lekarz cierpi na sklerozę i nie zna się na swoim fachu, a jeden z kumpli odbija partnera koleżance. Życie składa się z mnóstwa malutkich historyjek, poukładanych w rzędzie. W tym wszystkim tkwi zagubiona Malina.
Na taki dynamiczny obraz pozwala konstrukcja książki. Sowa pisze ją w formie dziennika młodej dziewczyny, ale pod kolejnymi datami widnieją króciutkie notatki, zaledwie szkice tego, co w danym dniu się wydarzyło. Właściwe opowieści wprowadzane są przez hasła kluczowe, te hasła, rzucone w notatce, zostają zaraz potem rozwinięte w trochę dłuższe historie: dzięki temu rozwiązaniu autorka może wprowadzać retrospekcje i zaburzać chronologię, a także dodawać do fabuły kolejne drobne opowiastki, które w normalnym toku opowiadania nie zmieściłyby się bez dobrego uzasadnienia. Konsekwencje w kreowaniu postaci widać również dobrze w narracji: Sowa stawia przede wszystkim na pełne ekspresji dialogi, często pozbawiane dodatkowych opisów.
Przy lekturze odnosi się wrażenie, że autorka nie pała zbytnią sympatią do swojej bohaterki. Malina, owszem, ma mnóstwo problemów, które powinny sprawić, że zaskarbi sobie sympatię odbiorczyń, ale jednocześnie bywa, że swoim zachowaniem odstrasza. Zdarza się, że podejmowane przez nią decyzje oddalają ją od czytelniczek, wygląda to tak, jakby działała zamaskowana krytyka bohaterki, która przecież nie ma już nastu lat.
„Smak świeżych malin”” na początku traktowany był jako powieść obyczajowa, teraz przenosi się do działu z literaturą młodzieżową – i słusznie, na taki zabieg pozwala wykreowany w powieści świat i niedojrzała emocjonalnie bohaterka, a także sam sposób opisywania akcji. To jedna z książek, które spodobają się czytelniczkom ze względu na brak idealizowanych zakończeń, cukierkowości czy sentymentalizmu. Sowa proponuje alternatywę wobec powieści Siesickiej czy Musierowicz, książkę, która do gustu przypadnie zmęczonym ubarwianiem codzienności odbiorczyniom. Ta propozycja, choć szorstka i miejscami aż trudna do zaakceptowania (ale niepozbawiona i pierwiastka optymizmu), zajmuje ważne miejsce w literaturze czwartej – nic dziwnego, że po raz kolejny wraca na półki księgarskie. Jako pozycja dla młodzieży ma szansę zaistnieć dłużej niż jako obyczajowe czytadło.
Czytałam jakiś czas temu całą Serię Owocową. I "Smak świeżych malin" podobał mi się najbardziej. Fajna, lekka literatura w sam raz na lato. pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuń