WNK, Warszawa 2011.
Scena życia
Nancy Woodruff nie pozostawia czytelnikom złudzeń co do zachowania bohaterki tomu. Już w tytule zdradza, w jakim kierunku zmierzać będzie akcja. Mało tego, w narracji prowadzonej przez zdradzonego i cierpiącego męża co jakiś czas umieszcza przypomnienie, że Georgie Connolly, spełniona jako matka trzech bystrych chłopców, zdecydowała się na romans i rozbiła swoją rodzinę. O tym czytelnicy nie zapomną. Ale nie będą wiedzieli, że banalny w swej istocie romans ma swój drugi finał, tym razem już niezapowiadany i nawet trudny do przewidzenia. Śledzenie losów postaci nie przemieni się zatem całkowicie w podziwianie warsztatu przy stypizowanej i pozbawionej emocji fabule, bez obaw.
Autorka decyduje się na połączenie dwóch opowieści. Jedna dotyczy Georgie, która właśnie przeprowadziła się do Londynu i otrzymała rolę w monodramie. Druga narracja to jakby skrawki owego monodramu, historia osiemnastowiecznej aktorki, która urodziła trzynaścioro nieślubnych dzieci i przeżywała prawdziwe rozdarcie między uczuciami macierzyńskimi a pracą… Georgie rozumie bohaterkę, którą przyszło jej grać: sama przeżywa podobne dylematy kiedy musi opuszczać synów i jechać na próbę. Jest zmęczona dyskusjami z reżyserką sztuki, a w dodatku wdaje się w romans z autorem utworu.
Woddruff prowadzi całą opowieść z perspektywy oszukanego męża. Przynajmniej formalnie, bo nie jest do tego tonu specjalnie przywiązana. Nie stara się nawet uczynić narracji bardziej męską, wręcz przeciwnie, nasyca ją trudną do uchwycenia kobiecością. Peter Martin, człowiek, który sam siebie postrzega jako osobę nieciekawą i bezbarwną, w opowiadaniu zwraca uwagę na zmysły, skupia się na detalach, które w naturalnym męskim opisie nie znalazłyby miejsca. Co więcej, autorka często gubi tę postać i przechodzi do relacjonowania fabuły z punktu widzenia narratora wszystkowiedzącego. Oczywiście według książki to rozwiązanie jest jak najbardziej uprawomocnione – w końcu gdy mężczyzna dowiedział się o romansie żony, domagał się szczegółów, był więc poinformowany do tego stopnia, że mógł odtwarzać nawet myśli i najskrytsze odczucia kobiety. W efekcie Woodruff proponuje odświeżające spojrzenie na stypizowany do bólu obrazek i cieszy już samym sposobem opisania wydarzeń. Dobrym pomysłem jest też stopniowe odsłanianie nieanonsowanych scen i sytuacji. By uniknąć monotonii, autorka wprowadza także tekst monodramu, który bardziej przypomina rozczłonkowany monolog i pozbawiony jest scenicznego tempa – ale ożywa w zderzeniu z egzystencją jego odtwórczyni. Nietrudno zauważyć, że niedobór teatralnych gestów w ramach monodramu zrównoważyła Nancy Woodruff przez wyraziste zakończenia rozdziałów. Nie ma w nich silnych puent, a wyjątkowa wrażliwość na zachowania, które zdradzają właściwości katalizujące fabułę.
W niespiesznej a dramatycznej historii Woodruff połączyła literackość opisu i wielkie emocje, które brzmią, jakby były wyjęte z czytadła obyczajowego. Całość zamknęła w powieści z mocno rozbudowaną warstwą psychologiczną.
Oooo, to coś dla mnie... Zabrzmiało intrygujaco...
OdpowiedzUsuń