czwartek, 7 lipca 2011

Michał Kruszona: Uganda. Jak się masz, muzungu?

Zysk i S-ka, Poznań 2011.

Podróż własna

Kto ma ochotę na nietypową lekturową podróż do Afryki, może sięgnąć po tom Michała Kruszony „Uganda”. Nie znajdzie tu egzotyki typowej dla publikacji i utworów opiewających życie na Czarnym Lądzie, a zestaw zapisków zindywidualizowanych, prywatnych wrażeń i obserwacji jednego z dwóch przyjaciół, którzy na wyprawę do Ugandy wybrali się dwukrotnie. Michał Kruszona wyraźnie nie chce zanudzać czytelników zbiorem ogólnodostępnych encyklopedycznych informacji – jeśli przytacza dane historyczno-polityczne, to na prawach sensacji, nie zależy mu też na wyjaśnianiu i przybliżaniu wszystkich zwyczajów zarejestrowanych na obcej ziemi. Jeśli dodać do tego, że nie jest Kruszona łowcą ciekawostek, ale skrupulatnym archiwistą własnych doświadczeń – wyjdzie z tego przepis na książkę podróżniczą odmienną od znanych pozycji tego gatunku.

Jest tu dużo miejsca na prywatność: Kruszona subtelnie nakreśla własną sytuację uczuciową, by skonfrontować ją z postawą Roberta – który od początku chętnie wiąże się z czarnoskórą „narzeczoną”, opowiada na marginesie o namiętności towarzysza do palenia marihuany oraz o alkoholu, który obaj sączą z upodobaniem. Ale nie nadaje to lekturze posmaku skandalu czy awanturniczej opowieści, stanowi za to dobre wprowadzenie do relacji o obyczajowości Ugandy. Opisuje Kruszona strukturę społeczną w Ugandzie, przedstawia miejsca i potrawy, którymi bohaterowie są częstowani (bywa, że to opisy dla czytelników o mocnych nerwach), czasem skupia się na organizacji życia, znacznie częściej natomiast na prywatnej, własnej podróży i na samodzielnym odkrywaniu tajemnic kraju. Liczy się dla niego podejście autochtonów do białych przybyszy; Kruszona zgrabnie odnotowuje kolejne przejawy gościnności i propozycje matrymonialne od napotkanych miejscowych piękności. Nie pomija spotkań z ludźmi, którzy się tu osiedlili, wyrusza też do szkoły, by kilkunastu uczniom wręczyć aparaty fotograficzne (kilka prac powstałych w tym eksperymencie publikuje w książce – aż żal, że tylko kilka).

Druga równoległa opowieść rozgrywa się w zdjęciach. Tom „Uganda” to zestaw fotografii wcinających się w tekst, pojawiających się co kilka akapitów. Obrazy mówią to, czego nie dopowiada się w słowach, przedstawiają Ugandę z różnych punktów widzenia. To zdjęcia w pełni oddają klimat Afryki, raz kolorowe i tętniące energią, raz ukazujące biedę i zniszczenie.

Wydaje się, że Kruszona nie ma konkretnego celu pisania książki – poza tym, by zarejestrować swoje przemyślenia i doświadczenia. Nie wybiera sobie też jednego, powtarzalnego motywu, który mógłby się stać osią opowieści. Po prostu – jedzie i opisuje, gdzieniegdzie wrzucając garść informacji ogólnodostępnych, opatrzonych autorskim komentarzem bądź przefiltrowanych przez zastaną rzeczywistość. Pozwala sytuacjom biec swoim trybem, nie przypisuje sobie demiurgicznej mocy, a to sprawia, że historia zamienia się dla czytelników we współuczestniczenie w przygodzie o nieznanym finale.

„Uganda” nie ma szans zmęczyć: to lektura wartka i dobra, chociaż miejscami zaskakująca i nieprzewidywalna, a przynajmniej nie do końca zgodna z oczekiwaniami odbiorców. Stawia wiele pytań i pozostawia sporo wątpliwości, ale też wciąga i cieszy. A ponieważ Kruszona nie sięga po stereotypowe wyobrażenia Czarnego Lądu i nie porusza się po wytyczonych szlakach – po „Ugandę” można spokojnie sięgnąć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz