Good Books, Wrocław 2011.
Wzloty i upadki
Czeskie powieści niosą w sobie często wtopiony w narrację lub fabułę lekki, dyskretny humor, przetykany oryginalnymi i dla polskich odbiorców egzotycznymi dowcipami na temat śmierci lub seksu. Ale w powieści „Grandhotel” żart stanowi tylko dyskretny dodatek do filozoficzno-egzystencjalnej opowieści o bohaterze, który nie przystaje do zwyczajnego życia i nie może się odnaleźć we własnej codzienności.
Fleischman nie ma umienia ani planów, jego zainteresowania nie znajdują zrozumienia w społeczeństwie, a jego przyjaciele obrócili się w proch, który zresztą sam Fleischman rozsypywał w różnych miejscach. Mężczyzna oderwany od rzeczywistości trafia ze swoimi problemami do pani psycholog, dzięki której analizuje własną egzystencję. Zamyka się na innych i nie umie się z nimi komunikować, zamknięty w sobie nie walczy o prawo do szczęścia. Rezygnuje z butelkowanego hepilajfu i z kobiet (zresztą nadany mu w młodości przez pazernego opiekuna przydomek Waligrucha zobowiązuje). Ukojenie znajduje Fleischman w chmurach – i to bez przenośni – spokój przynosi mu obserwowanie nieba i rejestrowanie zmian pogodowych. Tak ulotne i nieprzydatne w twardym życiu fascynacje wpływają jeszcze na wyobcowanie bohatera. Chmury muszą wygrać z historią i współczesnością (zresztą kilka elementów czechosłowackich i czeskich realiów pojawia się w quasi-słowniczku w posłowiu): namiastka rzeczywistości w zestawieniu z nietypowym marzeniem musi zostać zepchnięta na dalszy plan.
Książka została zbudowana z monologu Fleischmana i przebitek z jego relacji z innymi. Konstrukcji postaci dopełnia więc jeszcze jej językowy obraz. Od początku zwraca uwagę czytelników ogromny ładunek emocji zakodowany w pozornie beznamiętnej i suchej relacji. Bohater w opowieściach nieujawnianych posługuje się krótkimi zdaniami, frazami, które sprawiają wrażenie wyrzucanych z trudem. Kiedy Fleischman odzywa się do innych (wyłączając panią psycholog, niemą adresatkę większości zwierzeń), nie może pozbyć się językowych natręctw i przyzwyczajeń, które jeszcze bardziej oddalają go od znajomych i nieznajomych). Dzięki tak pomyślanej narracji bohater staje się bardziej wiarygodny i bliższy odbiorcom. Wszystko zmienia się, kiedy na horyzoncie pojawiają się chmury – obiekt fascynacji Fleischmana. Mężczyzna staje się specjalistą od obłoków, nikomu niepotrzebnym, a przez to żałosnym i śmiesznym obserwatorem.
Odwrócenie perspektywy nadaje tomowi świeżości. Dla Fleischmana nieważne są przecież przyziemne trudności i wyzwania. Chmury dają wolność człowiekowi, który panicznie boi się przekroczyć granicę własnego miasta: bohater wie, że są dla niego jedynym ratunkiem, wyzwoleniem i nadzieją. Może więc z dużym dystansem podchodzić do tematu przemijania (kiedy opowiada o jednym ze skremowanych mężczyzn, wożonym w puszce po kawie, lub o nasypaniu kolegi do elektrycznego pociągu, ujawnia się ten charakterystyczny czeski czarny humor, łamiący nasze tabu), ale też udowadniać, że każdy ma swoje dziwactwa, drobne słabostki i prywatne lęki.
„Grandhotel” to powieść, która lekkość narracji i kierunek spojrzeń głównego bohatera zestawia z ciężarem niewesołej egzystencji. Tę powieść, z uwagi na rytm, czyta się dość szybko – ale lektura pozostawia serię pytań, z którymi każdy musi się mierzyć w samotności.
Książka ktorą zapamietuje sie na lata, chociaz umowmy sie nie jest to arcydzielo ale dobrze napisana historia prostym językiem, takim z sasiedztwa.
OdpowiedzUsuń