Czytelnik, Warszawa 2011.
Powieść życia
Philip Roth słynie z prozy bezkompromisowej, drażniącej i ostrej, przełamuje schematy i porusza się najchętniej w obrębie dwóch wielkich tematów: w motywie bycia Żydem i w zagadnieniu seksu. Ale w „Faktach” chce zaproponować czytelnikom kilka migawek ze swojego życia, tematów, które niejeden raz się w jego tomach przewijały. Obiecujący podtytuł „Autobiografia powieściopisarza” wprowadza odbiorców do świata podporządkowanego pisarskiej manierze Rotha, pofragmentowanego i usystematyzowanego – w odróżnieniu od zwykłej egzystencji. Philip Roth wielokrotnie udowadniał, że doświadczenia i przeżycia autora mogą zostać przekute w literackie tworzywo. W „Autobiografii” proponuje kilka kluczy lekturowych, nakazujących weryfikację kolejnych powieści. Wierni czytelnicy Rotha znajdą tu naprawdę wiele odniesień do zatrzymanych w fikcji pomysłów. Odbiór tego tomu będzie przebiegał zatem dwupoziomowo: po pierwsze – jako zestaw reinterpretacji wcześniejszych dzieł. Po drugie – jako przegląd podpowiedzi fabularnych. Dodatkową przyjemność stanowi śledzenie wyrazistej prozy, a także mała gra z konwencjami, jaką w autorecenzji interesującej pod względem genologicznym funduje swoim wielbicielom Roth.
Autor zdecydował się na opisanie kilku punktów ze swojego życia: prezentuje czas dzieciństwa, wrażenia z college’u, związek z kobietą, która usiłowała wykreować własną biografię przez destrukcyjne czyny, ostre reakcje środowiska żydowskiego na prowokacyjne wątki w prozie Rotha, wreszcie – otwarcie się na przedstawianie tematyki seksu. Po zakończeniu właściwej części tomu pojawia się natomiast coś, co ucieszy fanów twórczości Rotha: list od Nathana Zuckermana. Sygnał do tego, by jeszcze raz zastanowić się nad kompozycją całego tomu i nad szczerością samego pisarza. Roth krytykuje samego siebie, wytyka błędy i przemilczenia, nakazuje powtórną lekturę i weryfikowanie tez, jakie ta przynosi. Autobiografia, zamiast konwencjonalnego utworu, przeradza się w kolejną powieść, tyle że polifoniczność zamienia się tu w mnogość tematów.
Motywy, które w tomie Roth rozwija, nie mogą nikogo zaskoczyć – ale przyznać trzeba, że mimo to potrafi autor pokusić się o celne puenty czy punkty, które wywołają zdumienie czytelników. Usypia czujność odbiorców w miarę spokojnym, logicznym i przejrzystym tekstem, w którym wspomnienia z domu rodzinnego przeplatają się z silnymi doznaniami – po to, by za chwilę zaproponować oryginalne spojrzenie na wątki banalizowane. Nie da się chyba czytać tej książki bez zakodowanych w pamięci fraz i elementów fabuły z poprzednich tomów: każdy akapit uruchamia odpowiednie skojarzenia, „Autobiografia powieściopisarza” przesuwa się w stronę przewodnika po twórczości Rotha.
Philip Roth patrzy na swoje życie jak na zestaw gotowych do wykorzystania scenariuszy – i nie ma zamiaru odtwarzać jego pierwotnej formy, widać, że powrót do chaosu i nieprzewidywalności w ogóle go nie kusi. Jednym z największych atutów „Faktów” okazuje się nieustająca gra z czytelnikami i wizja samego twórcy. Rothowi nie można wierzyć do końca – chociaż wiele tu jego prawdziwych wspomnień. Największym kłamstwem i zarazem źródłem lekturowej przyjemności będzie zatem forma całej historii. To na styku treści i formy kryje się najwięcej pułapek dla odbiorców. Przy Rothu nie sposób się nudzić – kto ma ochotę na apetyczną i ciekawą opowieść, daleką od zwyczajności i rutyny, po „Fakty” powinien sięgnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz