Zakamarki, Poznań 2011.
Emocje w piłce
Raz na rok mieszkańcy miasteczka Valleby rozgrywają ze swoimi sąsiadami z Sandby mecz piłki nożnej. Pięcioosobowe drużyny stają naprzeciwko siebie i walczą o srebrny puchar. Kibicują im mieszkańcy obu miasteczek – wszyscy gromadzą się w jednym miejscu – któż by przypuszczał, że ktoś dopuści się zuchwałej kradzieży prawie na ich oczach? A jednak drogocenny przedmiot w pewnym momencie znika. Dobrze, że na miejscu są dzielni młodzi detektywi, Lasse i Maja – a także sam komisarz policji (który reprezentuje Valleby jako bramkarz). Na domiar złego Valleby przegrywa w meczu aż sześcioma bramkami i wszystko wskazuje na to, że Sandby po raz kolejny udowodni swoją wyższość. Ale Sandby nie ma tak dobrych śledczych jak Valleby: Lasse, Maja i komisarz natychmiast przystępują do akcji.
Widmark stara się, by przestępstwo nie było zbyt oczywiste i łatwe do wykrycia: poza graczami i kibicami (żaden z nich nie wyniósł pucharu) są tu jeszcze sprzedawca kiełbasek, trener, który zajmuje się przygotowywaniem boiska czy pani, której sąsiedztwo boiska bardzo przeszkadza. Podczas meczu dzieją się dziwne rzeczy: ktoś spuszcza powietrze z opon rowerów oraz z piłki, co też trzeba będzie wyjaśnić. Co ciekawe, w „Tajemnicy meczu” nie od początku wiadomo, czego ma dotyczyć śledztwo. Najpierw Widmark dość długo zajmuje się omawianiem meczu (relacjonuje go tak, by wywołać uśmiech na twarzach małych odbiorców) i prezentowaniem scenek teoretycznie mniej istotnych (rozmowa z przeciwną meczom panią czy ze sprzedawcą kiełbasek) – samo poszukiwanie pucharu oraz sprawcy jego zniknięcia, chociaż zepchnięte dość daleko w fabule, wolne jest od oczywistości. Owszem, wiadomo, w którym momencie ginie cenny przedmiot (co zresztą podkreśla potem celnym spostrzeżeniem Lasse), ale wręcz niemożliwe jest przedwczesne wykrycie złodzieja – Widmark prowadzi w rozmaitych kierunkach mylące tropy i kilka razy, gdy już wydawałoby się, że wiadomo, kto ukradł puchar, wychodzą na jaw nowe przesłanki, a sam mecz schodzi na dalszy plan.
Martin Widmark pozwala małym detektywom, Lassemu i Mai, na rozszyfrowywanie kolejnych dorosłych zagadek, z którymi nie radzi sobie na przykład sam komisarz policji – ten ostatni zresztą zdążył już poznać dedukcyjne talenty dzieci i chętnie z nimi współpracuje. Lasse i Maja przekładają na rozwiązywane sprawy zwykłe codzienne obserwacje: Lasse pokazuje na przykład, jak łatwo można odwrócić czyjąś uwagę i zrobić coś tak, by obserwator nic nie zauważył. Dzięki temu dzieci domyślają się, w którym momencie zginął puchar. Cała reszta to już wynik logicznego myślenia i dokładnego sprawdzania kolejnych przesłanek. Tym razem Lasse, Maja i komisarz muszą połączyć siły, żeby poradzić sobie z wyjątkowo trudnym zadaniem.
„Tajemnica meczu” to jedna z tych książek, które mają przygotować młodych odbiorców do samodzielnego czytania. Sprzyja temu po pierwsze duży druk, po drugie prosta narracja (czas teraźniejszy, nierozbudowane zdania), po trzecie wciągająca fabuła, która nie pozwala na odłożenie książki: dzieciom na pewno spodoba się namiastka dorosłej lektury, kryminał przystosowany do ich wieku. „Tajemnica meczu” to jeden z wielu tomów z serii – ale każda książka przynosi osobną historię, w dodatku można je czytać w dowolnej kolejności.
Historie o Lassem i Mai łączą w sobie prostotę opisu z logicznymi łamigłówkami, zagadkami, które trzeba rozwiązać, by zrozumieć, co naprawdę się wydarzyło. Dają namiastkę powieści detektywistycznej i zapewniają maluchom dreszcz emocji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz