niedziela, 8 maja 2011

Marta Szarejko: Nie ma o czym mówić

AMEA, Liszki 2010.


Literatura na marginesie

Oczywisty pomysł. Literatura na wyciągnięcie (proszącej o datki) ręki. Wystarczy tylko na moment przystanąć, zajrzeć w oczy, wysłuchać. Pokonać strach albo wstręt. Bez wysiłku, bez podziwu, z dala od ugrzecznionego świata. Z polifonicznej historii szybko wyłoni się zakotwiczona w fantastycznej wyobraźni prawda o marginesie społeczeństwa, o ludziach, których większość najchętniej by nie zauważała. Tymczasem niewidzialni też mają głos, mają swoje – nie zawsze prawdziwe, ale czy o realizm tu chodzi? – opowieści, które powinny wzbudzić jeśli nie litość to przynajmniej zainteresowanie spieszących się rodaków. Wołanie o to, by zatrzymać się nad losem kloszardów (tych, którzy taki styl życia świadomie wybrali, ale i tych, którzy nie znaleźli innego wyjścia), przez nich samych rozbudowywane, nie może jednak przynieść efektu.

Marta Szarejko w „Nie ma o czym mówić” podsłuchuje oralną literaturę dworcową. Oddaje głos postaciom odrzuconym i zagubionym, tym, które straciły zdrowe zmysły i tym, które od rzeczywistości wolą barwny świat snów. „Cytuje” zagubionych i nieszczęśliwych – oraz degeneratów. Nawiązuje do typowych monologów tych, którzy nauczyli się wykorzystywać ludzką naiwność i żerować na litości, a obok nich proponuje opowieści oryginalne, zrodzone w okaleczonych umysłach, nieskrępowanych już żadnymi konwencjami.

W pierwszej części tego niewielkiego tomiku autorka oddaje głos bohaterom, przywołuje historie, jakie każdy może usłyszeć: typowe pomysły naciągaczy i ograne chwyty – ale też i nietuzinkowe relacje: sny Cyganki, zamknięte w pojedynczych akapitach czy obserwacje czynione przez ludzi, którzy mają dużo wolnego czasu. W tych miniaturach łatwo odnaleźć ślady poetyckości, spojrzenie z innej perspektywy niejednokrotnie zaskoczy czytelników i pozwoli na chwilę refleksji. Mało tego: przekształci ludzi z marginesu w postacie barwne, z intruzów przemieni ich w literatów. Drugą partię książki stanowią charaktery złamane chorobami psychicznymi: każdy z bohaterów ma tu swoją prywatną obsesję, od której nie jest w stanie się uwolnić. Część nie może znieść upodlenia i dąży do osiągnięcia przynajmniej namiastki doskonałości, część odchodzi od zdrowych zmysłów, część ma nerwicę natręctw – łączy ich jedno: przekonanie o słuszności własnych poczynań. To świat jest zły, szalony czy głupi, nie oni: na marginesie społeczeństwa znajdują się najbardziej normalni ludzie, to tylko świat jest nienormalny. Trzecia część tomu, jako jedyna, została zatytułowana. To księga skarg i zażaleń – zbiór odchyleń od zwyczajności, postrzeganych oczami zaangażowanych w konflikty osób. Marta Szarejko eksperymentuje tu z różnymi gatunkami, próbując wypracować podwójne spojrzenie na zdegenerowany mikrokosmos – od wewnątrz – co usiłowała uzyskać w całym tomie – oraz od zewnątrz (chociaż nie jest powiedziane, że obserwatorzy nie mają swoich obsesji i przynależą do normalnej rzeczywistości).

„Nie ma o czym mówić” to publikacja ciekawa od strony literackiej: język podlega tu niespodziewanemu kształtowaniu, ujawnia swoją plastyczność i prowadzi w głąb prezentowanych, ultrakrótkich historii. Ale staje się także przekornym zwierciadłem współczesności: odbija i zwielokrotnia to, co chciałoby się ukryć i przemilczeć. Dobry słuch językowy pomaga autorce w kreowaniu postaci – ludzi spychanych na margines. Jest Marta Szarejko przekonująca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz