środa, 4 maja 2011

Agnieszka Tyszka: Miłość niejedną ma minę

Nasza Księgarnia, Warszawa 2011.

Mądrość życiowa

Agnieszka Tyszka bardzo lubi powieści obyczajowe dla nastolatek osnuwać wokół silnych emocji, na dalszy plan spychając fabułę. Ważniejsza jest dla niej gra uczuć i próba narracyjnego zrozumienia nieszczęśliwej bohaterki, zestawianie lekko onirycznych obrazów z trudnymi do uchwycenia relacjami międzyludzkimi. I pod tym względem jej najnowsza książka „Miłość niejedną ma minę” nie zaskakuje.

A rozpoczyna się historia w momencie dla głównej bohaterki, Julianny, przełomowym: właśnie sfinalizował się rozwód jej rodziców. I mama, i tata mają już nowych partnerów, co kompletnie zaskakuje nastolatkę, podobnie zresztą, jak wiadomość, że wybranka ojca spodziewa się dziecka. Julianna nie umie poradzić sobie z nową sytuacją i wybiera ucieczkę do siostry babci, Marietty, czterdzieści minut kolejką od Warszawy. Tu wreszcie ma szansę znaleźć namiastkę ciepłego rodzinnego domu, tu też może zrealizować dawne marzenie o posiadaniu psa – i z dystansu spojrzeć na ostatnie wydarzenia.

W zasadzie codzienność bohaterki Agnieszka Tyszka przedstawia raczej skąpo: klasa dziewczyny ograniczona jest do jej najbliższej przyjaciółki, Balbiny (Balbina ma skłóconych rodziców i ekscentryczną babcię, która w wieku osiemdziesięciu lat wychodzi za mąż) oraz do zlanego w bezkształtną masę Klubu Księżniczek. Życie Julianny koncentruje się wokół zachwytów nad atmosferą w domu Marietty i – wokół stresu związanego z decyzjami rodziców. Autorka zamyka bohaterkę w kręgu niełatwych myśli i rozważań nieobcych wielu nastolatkom – a kolejne wydarzenia przedziela fragmentami zadania domowego, które wymyśliła polonistka: wykorzystując różne formy stylistyczne uczniowie mają opisać siebie i świat. W wykonaniu Julianny to luźne refleksje, czasem wzbogacone ciekawostkami z życia zwierząt – te zapiski powinny spodobać się co wrażliwszym odbiorczyniom, mają bowiem aforystyczny kształt i ten stopień uogólnienia, który umożliwia identyfikowanie się z autorką przemyśleń. Agnieszka Tyszka lubi tego typu przerywniki i często z nich korzysta, by nie przeładowywać powieści akcją, a lepiej skupić się na wrażeniach młodych bohaterek.

Dzięki pobytowi u Marietty Julianna przyjrzy się doświadczeniom rodziców z innej perspektywy. Zobaczy ludzi bezradnych, którzy mimo odtrącenia szukają do niej klucza i próbują wyciągnąć rękę na zgodę. Surowe oceny bezlitosnej nastolatki łagodzić będzie przepełniona dobrocią Marietta, bezstronna obserwatorka bogatsza o mądrość życiową. Ale Agnieszka Tyszka wplata do powieści także motyw powtarzającego się snu, istotnego dla młodej dziewczyny i niepozbawionego pierwiastka nadprzyrodzonego: we śnie tym przeszłość i tajemnica, o której Julianna i jej matka nie miały pojęcia, ma się połączyć z przyszłością i doprowadzić do zgody. Tyszka wykorzystała tu chwyt być może zbyt oczywisty (chociaż dla większości nastoletnich odbiorczyń zapewne po prostu wzruszający) i wprowadziła do książki nieco ingerencji Sił Wyższych – ale bez trudu można jej to wybaczyć, w krótkiej opowiastce nie było miejsca na głębokie psychologiczne analizy.

Tytuł powieści niejedną czytelniczkę zmyli: tym razem nie będzie tu prostego zakochania, a miłość odniesie się do relacji rodzinnych oraz do szczęścia starszych pokoleń. Tyszka nie wyeksploatowała oczywistego motywu, nie rzuciła swojej bohaterki – chociaż parę razy miała ochotę – w ramiona przystojnego kolegi z kolejki. Ale mówi w tej publikacji parę ważnych rzeczy o istocie międzyludzkich kontaktów, więc warto poczytać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz