sobota, 19 lutego 2011

Piotr Rowicki: Przygody kota detektywa

Wilga, Warszawa 2011.

Trudne sprawy

Jak zachęcić malucha do lektury? Najlepiej – proponując mu historię niebanalną i wciągającą, zwięzłą – żeby nie zmęczyła – a przy tym oryginalną i kryjącą w sobie możliwą do rozwiązania tajemnicę. Z tego przepisu skorzystał Piotr Rowicki, pisząc dla dzieci „Przygody kota detektywa” – zestaw drobnych opowiadań, w których sympatyczny i przenikliwy koci bohater rozwiązuje skomplikowane w bajkowym świecie zagadki. Mruczysław Pazur potrafi obserwować i wyciągać ze swoich obserwacji trafne wnioski – dzięki temu nie istnieją dla niego sprawy nie do rozwiązania, a dzieci otrzymają serię zgrabnych historyjek, pobudzających ciekawość – i wyobraźnię, bo Rowicki nie posługuje się powtarzanymi wielokrotnie schematami, ale wymyśla atrakcyjne podwórkowe problemy.

Mruczysław Pazur, kiedy trzeba, potrafi zaczaić się na przestępcę i wykryć sprawcę znikania mleka z miseczki kota Frykasa. Odnajdzie zaginioną podkowę małomównego konia Zygmunta, chociaż wydobycie informacji z poszkodowanego nie należy do najłatwiejszych. Mało tego! Dla przerażonego psa Arnolda sprawdzi, kto ukrywa się w przebraniu ducha (i jaki ma w tym cel). Pocieszy krowę Melanię, której zginęła cała drogocenna biżuteria – razem z mężem (na szczęście nie stało się nic złego, po prostu byczek Feliks zapragnął mieć prawdziwego harleya). Czasami będzie musiał poprosić o pomoc przyjaciół – na przykład wtedy, kiedy spotka… wielbłąda, który zna tylko arabski. Widać zatem, że na nudę nie będzie tu miejsca. Kot Mruczysław w roli detektywa sprawdzi się znakomicie – a o jego talencie do dedukcji dowie się całe otoczenie.

Piotr Rowicki stawia na odważne fabułki i odkrywcze rozwiązania. Pozwala swoim bohaterom na przejmowanie zachowań ze świata ludzi (marzenie byka o własnym motocyklu) lub czerpie pomysły z kreatywnego absurdu (oryginalne zastosowanie dla podkowy), sięga po klasyczne dla kryminałów struktury (przyłapanie na gorącym uczynku złodzieja mleka). Każde opowiadanie z tomu wykorzystuje inne schematy, dzięki czemu dzieci otrzymują serię historyjek, które szybko się nie znudzą, a autor uniknie przewidywalności. W „Przygodach kota detektywa” pojawia się oczywiście humor – Rowicki ostrożnie na razie próbuje iść w ślady Grzegorza Kasdepke i Marcina Małasza, jeszcze nie do końca wierzy w ożywczą moc śmiechu, ale już proponuje lekkie dowcipy („tigu-tigu” zamiast gorszych wyrazów, kot znany ze swego wegetarianizmu, przez co nie boją się go myszy, bezbudny pies, byczek łagodny jak baranek – takich żartobliwych drobiazgów nie ma w tomie zbyt wiele, z reguły dwa lub trzy naprawdę udane trafiają do jednego tekstu – ale ważne, że są i ożywiają narrację.

Za to na początku Rowicki trochę przesadza z trudnymi dla maluchów wyrazami, których znaczenie nie zostaje w tekście wyjaśnione – i o ile dorośli docenią grę słów: „Zna się na daktyloskopii i… na słodkich daktylach”, o tyle już dla dzieci pierwszy człon w tej charakterystyce pozostanie niejasny. Tak samo jak pytanie bohatera „czy dobrze konkluduję”. Jeśli tom ma być przeznaczony także dla tych odbiorców, którzy dopiero uczą się czytać, lepiej było zrezygnować z podobnych eksperymentów – i z czasem Rowicki usuwa je z narracji. To dobra decyzja, w przeciwnym razie mógłby zniechęcić nie tylko małych odbiorców do książek – ale i ich rodziców, do wspólnego z pociechami czytania.

Książka przykuwa wzrok i wyróżnia się na półce za sprawą kolorystyki – i ładnych, bajkowych rysunków Marioli Budek. Ilustratorka zdecydowała się na postacie sympatyczne i, sądząc po pyszczkach, stosunkowo młode. Kot detektyw wygląda u niej jak mały kotek, przebrany w odpowiedni, dodający powagi i konwencjonalny strój – to uświadomi dzieciom, że znalazły się w świecie specjalnie dla nich przygotowanym. Szaty graficznej i całego wydania można Wildze pogratulować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz