poniedziałek, 21 lutego 2011

Gabriel Michalik: Hamlet w stanie spoczynku. Rzecz o Skolimowie

Iskry, Warszawa 2011.

(Nie)spokojna starość

Chyba mnie ta książka zaskoczyła. A może po prostu rozhuśtała emocje, nie dając szansy na ukojenie? Nie wiem, faktem jest, że „Hamleta w stanie spoczynku” czytałam zachłannie, ale z nadzieją, że zaraz wydarzy się coś, co… nie nastąpiło. Niezwykłe miejsce, które miało się jawić jako raj dla odchodzących ludzi sceny, z troską i atencją opisywane przez Gabriela Michalika, nagle zaczęło ukazywać bardziej przygnębiające oblicze. Emocjonalnie związany ze Skolimowem autor w pewnym momencie pozwolił, by między wierszami pojawiło się trochę goryczy, dość skutecznie odwracającej uwagę od zapewnień, że wszystko w Skolimowie działa w najlepszym porządku.

Skolimów, stworzony jako dom spokojnej starości na początku XX wieku, stał się dziś domem-symbolem. Tu zmarła rok temu świetna autorka tekstów satyrycznych, Stefania Grodzieńska, tu przebywa uwielbiana przez kolejne pokolenia Irena Kwiatkowska. Skolimów ma być rajem na ziemi, najlepszym miejscem na przygotowanie się do ostatniej drogi, przybytkiem nobilitującym – w odróżnieniu od typowych umieralni, w których nikt nie ma czasu na zajmowanie się indywidualnymi potrzebami zniedołężniałych ludzi. Gabriel Michalik, autor tomu, w Skolimowie bywał od dzieciństwa, dobrze poznał struktury jego działania, z wieloma mieszkańcami się zaprzyjaźnił. Tu zakończyły życie dwie jego ciotki, ojciec i macocha. Otwarcie przyznaje się do subiektywizmu, ogromnego zaangażowania emocjonalnego, którego nie chce i nie umie przezwyciężyć. Pisze stylem lekko archaicznym, jakby chciał w ten sposób oddać ducha miejsca.

Sporą część książki zajmuje historia samego Skolimowa – bo to dom, a nie jego mieszkańcy, liczy się w tej relacji. Początkowo Skolimów jawi się jako idea, program dbania o przyszłość samotnych artystów, potem – jako budynek, na który wciąż brakowało pieniędzy (lub, w czasach PRL-u, materiałów). Momentami ma się wrażenie, że ludzie są tu jednak mniej ważni, że istotne jest to, co przetrwa, co przezwycięży śmierć. Autor dosyć skąpo wydziela anegdoty o pensjonariuszach (choć trafiło się kilka smakowitych opowieści, które wywołają żal, że nie z nich składa się tom – i odkryją humorystyczny potencjał Skolimowa), stara się też nie faworyzować konkretnych osób, mimo iż wiadomo, że nie da rady opisać wszystkich. Dużo miejsca przeznacza za to dla tych, którzy zdecydowali się służyć schorowanym, jakby chcąc zareklamować Skolimów.

Bo kiedy Gabriel Michalik zabiera się za portretowanie osób, wymyka mu się gdzieniegdzie melancholią podszyte spostrzeżenie. Niby raj – a przecież regulowanie międzyludzkich relacji w tej lokalnej społeczności życie wielu zamienia w przykrą wegetację. Najcięższe walki ludzie muszą toczyć w samotności: namacalna wręcz jest tragedia reżysera, który przybył do Skolimowa, by braku ludzi uniknąć – z niewiadomych przyczyn wykluczony ze społeczności, nie ma szans na towarzystwo, jakiego pragnął. Dramatyczna staje się walka dawnego tancerza – z wypadającą sztuczną szczęką. I wizja pary, która w przeszłości rozstała się, a dziś nie wykorzystuje okazji, by wyjaśnić sobie, choćby na korytarzu, co było tego rozstania przyczyną – a nie może od siebie uciec poza granice domu. Autor przytacza na końcu książki skrótowe charakterystyki tych, którzy już odeszli – szkoda, że nie stworzył dodatkowo rejestru aktualnych pensjonariuszy Skolimowa: chciałoby się czytać jeszcze, tyle że może w pogodniejszym tonie. Gra pozorów, którą Michalik odsłania, doskonale wpisuje się w najzwyklejszy ludzki lęk przed starością. Autor „Hamleta w stanie spoczynku” nie udaje, że odchodzenie może być powodem do zadowolenia – ale jednocześnie pociesza: są miejsca, w których naprawdę dba się o staruszków. Prawdziwe piekło, jak u Sartre’a, fundują im tylko inni.

1 komentarz:

  1. Anonimowy7/3/11 07:42

    Skolimów... po prostu umieralnia, tylko, że droga!

    OdpowiedzUsuń