Premiera: 6 grudnia 2010.
Reżyseria i scenografia: Andrzej Dopierała
zdjęcia filmowe: Jarosław Stypa
reżyseria światła i realizacja: Sergiusz Brożek
Występują: Iwona Fornalczyk, Jadwiga Wianecka, Andrzej Dopierała
Teatr Bez Sceny
Na wieczność
Na podłodze biała, miękka wykładzina i trzy ogromne pufy w tym samym kolorze. W pomieszczeniu panuje lekki półmrok, jedynie trzy niewielkie plamy światła (rzucane przez sześć małych reflektorów) padają na siedziska. Miękkie kształty, kojąca biel – tylko czerwone światło przy wejściu może dyskretnie przypominać, że trafiliśmy do piekła. Na małej okrągłej szafce (z trzech puf) pod ścianą, która na początku pełni rolę ekranu, leży bezbarwna szminka w białej oprawce i nóż do rozcinania kopert: jedyny element niepasujący do całości, wprowadzający – po pierwszym filmiku – nieco groteskowego lęku.
Do tak przygotowanego pokoju trafiają trzy osoby – mężczyzna w sile wieku, dojrzała kobieta i dziewczyna. Spędzą tu całą wieczność, nieprzypadkowo skazani na swoje towarzystwo. Wszyscy są bowiem mordercami i tu będą odbywać karę. Garcin – dziennikarz – zadręczał swoją żonę. Inez doprowadziła do obłędu bliskich, a Stella, uzależniona od pożądania w oczach mężczyzn – zabiła swoje dziecko i przyczyniła się do samobójczej śmierci swojego kochanka, ojca maleństwa. Każda z postaci ma za sobą mroczną przeszłość. Do szeregu dramatycznych wydarzeń dochodzą jeszcze osobiste uprzedzenia bohaterów i lęki, które mogą zamienić egzystencję w koszmar. Nadchodzi czas kary za minione uczynki – Stella, Inez i Garcin czekają na rozpoczęcie niewyobrażalnych męczarni, wywodzonych ze stereotypowych obrazów piekła – tymczasem sami dla siebie stają się najgorszymi oprawcami. Padające w finale sztuki Jeana-Paula Sartre’a słowa „piekło to inni” doskonale odzwierciedlają istotę relacji między bohaterami.
Garcin Andrzeja Dopierały to mężczyzna, który pragnie spokoju (przynajmniej – psychicznego), lecz oczekiwanie na tortury wywołuje jego zdenerwowanie. Trudno wierzyć w alkoholowo-romansową przeszłość bohatera, za to genialnie przedstawia Dopierała Garcina przerażonego opinią innych. Tworzy reżyser „Przy drzwiach zamkniętych” bohatera, który budzi sympatię – nie tylko ze względu na ujawnianie własnych słabości, ale też z uwagi na brak strategii przyjętej, by przetrwać w nowym miejscu. Garcin mógł dawniej być łajdakiem – teraz, gdy jest bezradny i niegroźny, powinien liczyć na wsparcie towarzyszek niedoli. Tyle że sam w dalszym ciągu potrafi ranić. Siłą Garcina w wykonaniu Dopierały jest nieprzewidywalność: ta postać jeszcze nieraz zaskoczy odbiorców. Inez, grana przez Iwonę Fornalczyk, to aktorski majstersztyk. Kobieta wydaje się być pogodzona z losem i lekko zdystansowana od teraźniejszości, w wielu momentach sztuki niemal znika, zepchnięta na dalszy plan przez ekspansywną Stellę i poirytowanego Garcina – za to zachwyca w drobiazgach – scenie uwodzenia Stelli, akcie zazdrości czy rezygnacji. W całym przedstawieniu to właśnie Inez wydaje mi się najbardziej przekonująca. Iwona Fornalczyk urzeknie odbiorców wewnętrzną siłą i słabością jednocześnie – jest piękna i niebezpieczna, tajemnicza i niepokojąca. Jadwiga Wianecka jako Stella to przeciwieństwo Inez. Wprowadza do sztuki tempo, agresję i witalność. Żywiołowa bohaterka w pewnym momencie zaczyna udawać ożywienie, sugerować grę – i to Wianeckiej wychodzi. Świetnie sprawdza się ta młoda aktorka w prezentowaniu negatywnych emocji, z których czerpie satysfakcję.
Andrzej Dopierała postarał się, by sztuka rozpoczynała się lekko (trafia się w niej nawet na początku parę ładnych, subtelnych żartów). Dzieli opowieść kilkoma punktami kulminacyjnymi (jednym z wyrazistych momentów jest głośne przyznanie, że wszyscy więźniowie są mordercami, innym – początek intryg i wzajemnych złośliwości czy policzek wymierzony Stelli) – i dba o to, by napięcie w każdej kolejnej części coraz bardziej rosło. Dzięki takiemu rozkładowi emocji spektakl ogląda się z zapartym tchem i nawet znajomość finału (którego można się przecież domyślić) nie przeszkodzi w delektowaniu się historią.
Warte uwagi jest połączenie interpersonalnych konfliktów, strachu i agresji postaci ze scenografią (to także dzieło Andrzeja Dopierały). Miękkie pufy, brak ostrych krawędzi i wszechobecna, również w strojach aktorów, biel sugerują spokój i wygodę. To pomoże uwypuklić cierpienia psychiczne, dramaty, rozgrywające się w słowach i myślach postaci. Piekło tworzy się na oczach publiczności, a przecież łatwo byłoby go uniknąć.
To kontrastowe zestawienie komfortowych siedzisk i przerażających postaw znajduje odbicie w oświetleniu sceny. Sergiusz Brożek, reżyser świateł i realizator, sprawił, że światła stanowią niewypowiedziany a trafny komentarz do prezentowanej historii. Z pozoru proste (wystarczy jednak przyjrzeć się rysunkowi, jaki w powietrzu tworzą smugi idące od reflektorów, by zobaczyć rękę artysty), przyczyniają się do podsycania atmosfery niepokoju. Plamy światła nie mają wyostrzonych konturów, lecz są na tyle silne, by sprawiać wrażenie ostrych i agresywnych. Nie obejmują całych sylwetek, a jedynie twarze aktorów – i to tylko wtedy, gdy ci nie chcą chować się w cieniu. Idealnie komponują się z ascetycznym wystrojem sali, ale stanowią też jej ozdobę. Niby przeszkadzają – kręgi światła o niewielkim promieniu wydają się zbyt mocne i podkreślają półcień panujący na scenie – a przecież są też piękne, kiedy pozwalają wydobyć z bohaterów emocje, dodają koloru monochromatycznej przestrzeni. Światła mają niepokoić – nie są przecież naturalne – i uspokajać, bo w końcu oddalają przerażającą ciemność. Przyciągają uwagę i nie dają o sobie zapomnieć.
Urzekać mogą też przygotowane przez Jarosława Stypę zdjęcia filmowe, rozpoczynające przedstawienie. Dzięki nim mógł Dopierała rozszerzyć przestrzeń sceniczną o wykraczającą poza granice pomieszczenia opowieść, a także wprowadzić element ponadrealny, zaznaczyć niezwykłość historii.
Spektakl „Przy drzwiach zamkniętych” ogląda się z przyjemnością.
(zdjęcie zamieszczone na facebookowym profilu Teatru Bez Sceny)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz