Prószyński i S-ka, Warszawa 2010.
Długo i szczęśliwie
Scenariusz „Kudłatej” nie zaskoczy nikogo, kto choć odrobinę orientuje się w tendencjach literatury rozrywkowej dla pań, powstałej w ostatniej dekadzie. Dorota Berg najzwyczajniej w świecie opowiada po raz kolejny tę samą historię, nie przyniesie nowych rozwiązań ani nowej fabuły: trzyma się sprawdzonego schematu i jedyne, co ją odróżnia od podobnych pozycji, to język powieści, nieco zindywidualizowany, o czym zaraz.
Kudłata ma trzydzieści pięć lat i dwójkę dzieci. Za sobą – związek zakończony zdradą ze strony partnera i kompletnie nieudane małżeństwo. Przed sobą – żadnych ciekawych planów. Teraz: pracę, niedającą satysfakcji i grono wiernych przyjaciółek, które uwielbiają plotkować przy winie. Trudno o bardziej stereotypowy punkt wyjścia. Kudłata (której kudłatość, na marginesie, stanowi ramę kompozycyjną książki, to jest pojawia się na początku i na końcu, w środku autorka zapomina o tej cesze) uwielbia gadać, zwłaszcza o swoich dzieciach, czego otoczenie zaczyna mieć dosyć. Nie szuka wrażeń w nowych związkach, dopóki na horyzoncie nie pojawi się pewien interesujący mężczyzna…
W paru punktach Berg niebezpiecznie przybliża się do Grocholi, powtarzając pewne motywy. W niektórych momentach pielęgnuje w sobie wiarę, że odwzorowywanie życia bohaterki upoważnia ją do lekkiego odejścia w sferę pozaliteracką (Kudłata zaczyna pisać książkę, ale motyw urywa się równie gwałtownie co kudłatość). Nie do końca panuje autorka nad stworzonym światem – widać to na przykładzie dzieci, którymi bohaterka zachwyca się do znudzenia, by w zasadniczym momencie stracić je z oczu (inaczej; Dorota Berg, żeby móc stworzyć postaciom idealne do romansu warunki, wysyła dzieci na zimowisko, przez co przestają na chwilę funkcjonować w myślach Wiktorii). Wiadomo, jak skończy się powieść, chociaż autorka wprowadza jeszcze na koniec wątek wzruszający i nieprzewidywalny – ale już ścisłe zakończenie wydawać się może zbyt kopciuszkowate, jakby Berg nie chciała, by ktokolwiek został bez pary. Niektórzy bohaterowie rozpływają się znienacka w literackim niebycie, wypierani ze świadomości odbiorczyń przez rozgrywające się na ich oczach „długo i szczęśliwie” – ale to wady debiutantki w dość zachowawczej książce.
Wiadomo, że po powieści w stylu „Kudłatej” sięga się dla wytchnienia i dla poprawy humoru – stąd idealizowanie, happy endy i proste, podnoszące na duchu środki fabularne; trudno więc wymyślić coś nowego – trudno też czegoś nowego oczekiwać. Dorota Berg zamiast imponować oryginalnością, próbuje zamanifestować swoją obecność w języku. Najbardziej charakterystycznym dla tej autorki znakiem jest próba imitowania stylu mówionego i nasycenie emocjonalne fraz. Przenoszenie czasowników na koniec zdania ma pomóc w akcentowaniu treści i manifestować swobodną wypowiedź – czasem obraca się to przeciwko autorce i zdradza raczej lekki stres, maskowany rozgadaniem.
Ale Dorota Berg świetnie wie, do jakiego grona odbiorczyń kieruje swoją książkę – i wie tak samo dobrze, że wszelkie niedoskonałości i błędy zostaną jej błyskawicznie wybaczone – bo oto proponuje czytelniczkom historię ciepłą i przyjemną, krzepiącą i niosącą obietnicę optymistycznego finału. Pisze powieść rozrywkową w stylu dobrze znanym i sprawdzonym. Czyta się tę książkę z przyjemnością – pod warunkiem, że zaakceptuje się rządzące gatunkiem zasady. Napis „Historia antydepresyjna” na okładce zamieniłabym jednak na bardziej trafne słowa „historia pogodna” lub „historia optymistyczna”. Panie, które szukają sprawdzonych fabuł, dobrych czytadeł o szczęśliwej miłości, mogą sobie po „Kudłatą” sięgnąć bez obaw.
„Dylematy jak z prasy kobiecej, notoryczna walka z nadwagą, nałogami i niepohamowanym gadulstwem” – tak prezentuje siebie bohaterka książki. W „Kudłatej” jest wszystko to, do czego odbiorczynie zdążyły się już przyzwyczaić – i to może stać się ogromną siłą książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz