Prószyński i S-ka, Warszawa 2010.
Książka pełna ciepła
Właściwie „Przepis na życie” Nicky Pellegrino jest esencją tego, czego szuka się w klimatycznych toskanianach – tyle że przekutego na niespieszną powieść obyczajową o dwóch równoległych narracjach. Powiedzieć o tej publikacji, że jest historią o odnalezieniu szczęścia oraz o dobrym jedzeniu – to powiedzieć zdecydowanie zbyt mało. Ale nie da się w zwykłej recenzji oddać magii „Przepisu na życie”, aury spokoju, który przenika opowieść (brawa dla Agnieszki Lipskiej-Nakoniecznik, tłumaczki – duża jej zasługa w tym, że po przeczytaniu pierwszych akapitów od tomu trudno się już oderwać), wciągającej chociaż niezbyt skomplikowanej fabuły i smakowitych opisów potraw. Pewne jest jedno: kto szuka książki o zwolnieniu trybu życia i rozkoszowaniu się włoskim pomysłem na egzystencję, „Przepisu na życie” nikomu nie odda.
Są tu dwie bohaterki, których losy w pewnym momencie się stykają. Jedna to Alice, młoda kobieta, niepotrafiąca poradzić sobie z traumą z przeszłości. Alice właśnie rozstała się z chłopakiem i wyjeżdża do Londynu, by tam pracować we włoskiej knajpce. Drugą bohaterką jest Babetta – starzejąca się już ogrodniczka. Mąż Babetty traci kontakt z rzeczywistością i kobieta lęka się, że przez to straci zajęcie, któremu poświęciła życie. W pewnym momencie do Villa Rosa przyjeżdża Alice – i chociaż bohaterkom brakuje wspólnego języka, znajdują porozumienie, zwłaszcza dzięki gotowaniu. Obie mają jeszcze szansę na znalezienie szczęścia, muszą tylko w nie uwierzyć.
Nicky Pellegrino nie obiecuje życia, w którym wszystko jest proste i przyjemne. Nie wmawia czytelnikom, że dzięki podróży do Italii ich losy odmienią się na lepsze. Nie oszczędza swoich bohaterów – w „Przepisie na życie” sporo znajdzie się chwil trudnych i pozbawionych nadziei na lepsze jutro – mimo tego autorka prowadzi opowieść ciepło i ze spokojem, który udzieli się odbiorcom. Zamiast taniego optymizmu prezentuje wewnętrzną niezłomność postaci. Nie pozwala autorka, by rozterki życiowe bohaterek wpływały przygnębiająco na nastrój czytelników. Książka napawa otuchą, a przy okazji wzbudza apetyt: Nicky Pellegrino korzystała podczas pisania ze swojej namiętności do „czytania o jedzeniu”. Upust zachwytom kulinarnym dała, wysyłając Alice i Babettę do kuchni. Obie panie doskonale wiedzą, że tylko potrawy przyrządzane z miłością i zaangażowaniem mają prawdziwą moc – tę prawdę przekazuje Pellegrino w powieści. Nie przytacza – jak to często w książkach pisanych w duchu toskanianów bywa – przepisów na włoskie potrawy, lecz prezentuje ich nazwy, czasem składniki lub sposób przyrządzania tak, że każdy z odbiorców nabierze ochoty na specjały, którymi raczą się bohaterowie. Dużo tu samotności i tęsknoty, dużo nieodwzajemnionej miłości i tęsknoty za prawdziwym uczuciem. Jest potrzeba ucieczki od codzienności i pomoc, która przychodzi niespodziewanie z nieoczekiwanej strony. Są wielkie emocje i okresy wyciszenia – jest wszystko, czego potrzeba dobrej powieści obyczajowej.
W „Przepisie na życie” Alice prowadzi swoją historię w pierwszej osobie, Babetta jest opisywana przez wszechwiedzącego narratora. Rozdziały są krótkie, tak, by czytelnicy nie zmęczyli się śledzeniem jednej sytuacji zbyt długo. Ale prawdziwym atutem tej książki staje się jej wewnętrzny rytm, harmonijna opowieść, która przekłada się na przyjemność czytania. To jedna z propozycji idealnych na coraz dłuższe wieczory: świetnie uzupełnia się z ciepłym kocem, miękkim fotelem i kubkiem gorącej herbaty. Nicky Pellegrino pokazuje świat, do którego chce się wracać, więc z pewnością na jednokrotnej lekturze tomu się nie skończy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz