poniedziałek, 13 września 2010

Anna Bartuszek: Bestia ujarzmiona. Moja walka z chorobą

Trio, Warszawa 2010.

Siła baby

Spodziewałam się po tomie „Bestia ujarzmiona” Anny Bartuszek kolejnej historii o tym, jak choroba – w tym wypadku stwardnienie rozsiane – zmienia egzystencję człowieka, jak wyglądają następujące po sobie etapy kuracji lub coraz bardziej beznadziejnej walki. W końcu nie jest to pierwsza diariuszowa pozycja o takiej tematyce – a większość publikacji z tej półki, chociaż przedstawia indywidualne zmagania chorego z codziennością, wykorzystuje jeden, nietrudny do wyłapania schemat. Anna Bartuszek jednak zaskakuje. Na początku wprawdzie pisze o tym, jak trudno było jej zrobić sobie zastrzyk, ale później…

Początkowo trudno jest się przyzwyczaić do sposobu pisania autorki: styl narracji bywa miejscami nierówny, zdarza się, że Bartuszek zapowiada dłuższy komentarz do jakiegoś wydarzenia, po czym w obiecanym rozdziale nie poświęca sprawie większej uwagi, powtarzając jedynie to, o czym czytelnicy już wiedzą. Walczy w niej wyraźnie chęć do lekko szalonego, zwariowanego i swobodnego stylu z koniecznością przekazania tego, co powiedzieć trzeba i – jakby było mało – ze świadomością tego, czego mogą oczekiwać potencjalni odbiorcy tej książki. Początek lektury staje się zatem próbą ogarnięcia chaosu, zebrania z porozrzucanych po opowieści fragmentów sensownej całości. Dochodzi do tego niedosyt, bo Anna Bartuszek wprowadza w swoje życie i swoją historię – ale momentami ma się wrażenie, że w niechęci do diariuszowego ekshibicjonizmu zatrzymuje się krok wcześniej niż by mogła. Jest od początku „Bestia ujarzmiona” tomem, któremu daleko do zwyczajowych wyznań chorych – także za sprawą rytmu narracji.

Wszystkie zastrzeżenia gasną jednak w momencie, kiedy Anna Bartuszek przechodzi od opowieści książkowej do serii blogowych notek (prowadzi bloga annablack.blox.pl) – internetowego pamiętnika z czasu spędzonego w sanatorium. Tu – bez redakcji i zewnętrznych ingerencji – może być w swoich wyznaniach naprawdę sobą: i blogowy fragment rzuca zupełnie inne światło na całą książkę. Pozwala zrozumieć autorkę, przyzwyczaić się do jej stylu – mało tego, polubić go i uczestniczyć w walce dziewczyny. Tu ujawnić się może w pełni nieco kąśliwe poczucie humoru (Bartuszek uwielbia bawić się słowem), autoironia, zachłanność w doświadczaniu życia, odwaga, upór… Tu wreszcie „Bestia ujarzmiona” zaczyna naprawdę tętnić życiem i na dobre rozstaje się ze stylem znanym już z wielu opowieści o zmaganiach z chorobą.

O czym jest ta publikacja? O dziewczynie, u której w wieku 19 lat zdiagnozowano stwardnienie rozsiane. Anna Bartuszek przez kilka lat nie chciała pogodzić się z oceną lekarzy, miała nadzieję, że kolejne rzuty choroby da się znieść i załagodzić przez stosowanie doraźnych środków. Pragnęła udowodnić sobie, że da radę żyć normalnie: ukrywając swój stan zdrowia podjęła pełnoetatową pracę, wyprowadziła się od rodziców. Dopiero coraz częstsze ataki nakłoniły ją do szukania leku, a potem – podjęcia leczenia i przyjęcia zdrowszego trybu życia. Jest „Bestia” opowieścią o poszukiwaniu pomocy, o trudnościach związanych z przełamaniem się przed prośbą o ratunek – owszem, te sprawy zajmują tu sporo miejsca. Ale w zapiskach autorki znajdzie się także bardzo energetyzująca radość, z każdej zebranej dzięki internetowym przyjaciołom kwoty, agresja wymierzona przeciwko utrudniającym życie przepisom, upór, by żyć normalnie w kraju, który na każdym kroku wprowadza utrudnienia, problem z przyznaniem się do choroby, praca z psychologiem… Jest nadzieja i siła, wiara w zwycięstwo. Blogowe notki z pobytu w sanatorium to opowieść o walce z nieposłusznym ciałem, które trzeba na nowo uczyć chodzić – ale Anna Bartuszek ani przez moment nie zastanawia się nad tym, czy ta sztuka jej się powiedzie. Ona wie, że innego wyjścia nie ma – i walczy z całych sił. Te zwierzenia z sanatoryjnych zmagań przeplatane są relacjami z flirtów kuracjuszy, dowcipnymi i celnymi uwagami na temat postaw miejscowych podrywaczy. Tu można się pośmiać i wzruszyć – tu też nawiązuje się więź z autorką, która nie kreuje siebie na bohaterkę, przeżywa wzloty i upadki, daje upust emocjom, lecz nie ma zamiaru użalać się nad sobą. To, nawet bardziej niż zapewnienia, że warto mieć nadzieję, działać będzie na wyobraźnię odbiorców.

Autorka dąży do samodzielności i pokonania choroby. Nie podporządkowuje się bestii, żyje pełnią życia i dodaje otuchy innym. Co pewien czas zwraca się bezpośrednio do chorych – wie, czego może być im potrzeba, bo w końcu opiera się na własnych doświadczeniach. Najlepiej zresztą charakteryzuje siebie i swój tekst w posłowiu: „Książka jest specyficzna, zdaję sobie z tego sprawę. To swobodny, chaotyczny dość potok myśli. Dla mnie miała stanowić coś w rodzaju terapii. Pozwolić mi wyrzucić z siebie wszystkie mocne przeżycia, pomóc nabrać dystansu do wielu kwestii (…)”. I jeszcze słowo o blogu: „Nie, nie jest to blog poświęcony chorobie. Jest to wirtualny pamiętnik pewnej dziewczyny, która, tak się składa, jest chora, ale poza tym drobnym szczegółem jest taką samą babą jak wszystkie”. Sięgnijcie po tę książkę: nie będziecie mogli się od niej oderwać.

5 komentarzy:

  1. Izo, dziękuję za komentarz. Dla mnie niezwykle ważny, bo pierwszy od osoby "niezwiązanej". Wyłapałaś wszystko. Mój chaos wewnętrzny, emocjonalność...czytałam recenzję i myślałam: dobry obserwator...;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja dziękuję za energetyzującą lekturę, teraz wciągnęłam się w czytanie annablack i wstecznie przeglądam sobie kolejne notki :). Pozdrawiam również!

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonimowy5/12/10 09:11

    dzien dobre pani anna bartuszek
    jestem rami z jordanii , studiowalem w polsce
    mam od 9 lat sm
    moge proszyc o kontakt tel. lub emaila do pani
    pozrdawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy5/12/10 09:13

    moj email to rami43@wp.pl
    dziekuje bardzo

    OdpowiedzUsuń
  5. Anonimowy23/2/11 21:24

    ksiażka jest rewelacyjna. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń