niedziela, 29 sierpnia 2010

Teatr Polski (Bielsko-Biała): Intercity

występują: Igor Šebo, Robert Talarczyk
reżyseria: Robert Talarczyk

20.08.2010, Chorzowski Teatr Ogrodowy

Pociąg do Pragi

Sytuacja na wejście jest prosta. W przedziale pociągu Intercity, jadącym do Pragi, spotyka się dwóch mężczyzn, Polak i Słowak. Jeden wyraźnie się nudzi, ma nadzieję na niezobowiązującą pogawędkę, która umiliłaby czas podróży. Drugi chciałby się zdrzemnąć, potrzebuje ciszy i spokoju. Jeden jest towarzyski ponad miarę, drugi – to raczej bezkonfliktowy milczek. Na czas jazdy skazani na siebie, muszą jednak wypracować jakiś kompromis. Czy to możliwe, skoro przeszkodą w porozumieniu będzie nie tylko różnica charakterów, ale i doświadczeń kulturowych? Bariera językowa nie stanowi problemu: Grzegorz (Robert Talarczyk) mówi w „Intercity” po polsku, Juraj (Igor Šebo) – po słowacku – co nie przeszkadza publiczności w śledzeniu spektaklu.

Podróż do Pragi staje się okazją do poruszenia kwestii związanych z czesko-słowacko-polskimi relacjami. Na początku Grzegorz uparcie myli narodowość współpasażera, potwierdzając, że w istocie Polacy niezbyt interesują się swoimi południowymi sąsiadami i traktują Czechów oraz Słowaków jak jeden naród. Z czasem wychodzą na jaw zagadnienia, o których większość rodaków nie ma pojęcia: Juraj odsłania przed Grzegorzem karty słowackiej historii, Grzegorz w odpowiedzi naświetla – szczątkowo – przeszłość Polski. Obaj bohaterowie nie stronią od tematów trudnych, wstydliwych czy tragicznych: nagle kraj, który dotąd nie funkcjonował nawet w stereotypach, zyskuje nowy wymiar.

Żeby unaocznić widzom przemiany kulturowe i istotne momenty historyczne, Talarczyk i Šebo odgrywają miniaturowe scenki z przeszłości. Krótkie migawki, kończone zwykle wyrazistymi puentami, niosą ogromny ładunek emocji i silnie zapadają w pamięć. Wymagają też wzmożonej uwagi ze względu na zmiany czasowe – przez to nie wszystkie spostrzeżenia, odnoszące się do aktualnej w danej scenie rzeczywistości pozascenicznej, znajdują oddźwięk na widowni. Pojawiają się tu sekwencje komiczne i dramatyczne, w opowiadaniu historii zabawa schodzi czasem na dalszy plan.

Poza aspektami ogólnokrajowymi, obaj bohaterowie przeżywają też rozterki natury osobistej. Wybierają się na spotkania z ojcami – dla Grzegorza, który wiezie ze sobą zaklejony list od matki – będzie to pierwsze w życiu spotkanie z rodzicem. Juraj ma za sobą wspomnienie trudnego dzieciństwa, również zatem nie odczuwa radości na myśl o kresie podróży. Rozmowa (i towarzystwo) staje się więc dla obu mężczyzn źródłem otuchy i pocieszenia. Temat zastępczy, urastający do rangi motywu głównego – sposobem na zagłuszenie strachu – Intercity umożliwia wyrzucenie z siebie wątpliwości i trosk, zapewniając pasażerom poczucie anonimowości. Obecność obcego człowieka, który może wysłuchać i doradzić bez emocjonalnego zaangażowania, wydaje się wręcz bezcenne.

Dążenie do zrytmizowania spektaklu i uzyskania równowagi między elementami śmiesznymi oraz przejmującymi rozregulowało odbiór. Zdarzało się, że publiczność zgromadzona w Magazynie Ciekłego Powietrza zbyt łatwym śmiechem kwitowała przesłania, które wymagały głębszej refleksji, nie dostrzegała grozy przekazywanych treści i wybierała czystą rozrywkę. Trudno się dziwić – zwłaszcza że spektakl jest przecież popisem aktorskim Talarczyka i Šebo. Podczas przedstawienia w Chorzowskim Teatrze Ogrodowym widzowie podzielili się – takie odniosłam wrażenie – już przy wejściu na dwa obozy: obóz wielbicieli Roberta i fanklub Igora; jedni faworyzowali Słowaka, drudzy Polaka, żywo reagując na wygłaszane przez nich kwestie. Niekiedy na dalszy plan schodziła fabuła czy treść dialogów – liczył się tylko możliwy do wyrażenia śmiechem czy oklaskami zachwyt. Na szczęście nie niszczyło to brzmienia spektaklu, nadawało mu za to rysu kameralności.

Talarczyk i Šebo prezentowali odmienne typy aktorstwa. Pierwszy kreował swoich bohaterów dzięki odrobinę przerysowanym gestom. Postawił na kreację prostaczka, naiwnego, ale budzącego sympatię. Grzegorz miał być w „Intercity” rodakiem ze skłonnościami do cwaniactwa – ale i dobrodusznym, momentami trochę nawet zagubionym facetem, nie twardzielem, a wrażliwcem, który nakłada maskę pewnego siebie, lecz łatwo się dekonspiruje. Inaczej Igor Šebo – ten przyjął postawę człowieka zdystansowanego od codziennych problemów, ale i od roli. Wybrał sarkazm jako wygodną zasłonę, nie stronił na scenie od prywatnych zachowań – dodatkowych uśmieszków czy spojrzeń. Wydawał się chwilami lekko zażenowany przyjęciem – i próbował ująć swoją historię w odautorski cudzysłów. Talarczyk budził na scenie zaufanie do postaci, Šebo przypominał, że to nie dzieje się naprawdę.

Ale „Intercity” miało też swoje słabe punkty. Kilka razy dialogi w poszczególnych scenach trwały zbyt długo, puentę – by była bardziej wyrazista – dałoby się podać wcześniej. Grzegorz niepotrzebnie tłumaczył część kwestii Juraja – w końcu słowacki tekst został napisany tak, by polska publiczność go zrozumiała. Nie zawsze również przypominanie o liście od matki było dobrze umotywowane. No i największy mankament – przewidywalne zakończenie…

Mimo to przedstawienie „Intercity” przyniosło wiele cennych spostrzeżeń na temat polsko-słowackich relacji. Dostarczyło mnóstwa wrażeń i tematów do refleksji.



Foto: Radek Ragan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz