WS, Kraków 2010.
Nieudany dziennik
Przy imitowaniu formy diariusza trzeba umiejętnie wcielić się w prezentowanego bohatera. Bez tego fałsz będzie zbyt wyraźny i zaprzeczy powieściowemu realizmowi, a co za tym idzie – oddali przyjemność płynącą z dobrej lektury. Ryszard Sadaj w książce „Terapia Pauliny P.” tej zasady nie przestrzega – i tym samym strzela sobie literackiego samobója. Prowadzi narrację z punktu widzenia kobiety w średnim wieku, doświadczonej żony i matki – i ten pomysł byłby trafiony, jeśli wziąć pod uwagę modę na poszukujące swojej drogi życiowej trzydziestki. Tyle że świat widzi Sadaj uparcie po swojemu i nie stara się nawet udawać, że jest inaczej. W efekcie powstaje w „Terapii Pauliny P.” dziwna hybryda, twór, który z wyglądu przypomina kobietę, a z psychiki, sposobu wyrażania się i stereotypowych ujęć damsko-męskich relacji okazuje się facetem, w dodatku raczej prostakiem. To nie może być udane połączenie, zwłaszcza że szwankuje u Sadaja również fabuła.
Paulina P. zaczyna prowadzić dziennik po wizycie u psychoterapeuty. Zastanawia się nad swoim życiem: jest żoną Mariana, krakowskiego literata, który zajmuje się głównie nadużywaniem alkoholu (kiedy nie nadużywa, idzie do łóżka z Pauliną – a dobry seks wynagradza bohaterce okresy pijaństwa). Paulina ma dwie przyjaciółki w typie nieznośnych przekupek (obie szukają partnerów przez biuro matrymonialne, a na spotkania z ewentualnymi kandydatami do ołtarza wysyłają naiwną Paulinę). Kobieta ma też dwoje dzieci, z których jedno przez trzy czwarte książki zajmuje się wyciskaniem pryszczy, co autor podkreśla z wyraźną lubością, a drugie nie ma cech szczególnych. Oboje zwracają się do matki w trzeciej osobie („niech mama pomyśli”). Kolejne wydarzenia są tu przewidywalne, można bez trudu odgadnąć, jak skończą się ledwo naszkicowane przez Sadaja wątki. Sytuacje bywają najczęściej przerysowane, jednak wyolbrzymienie prowadzi tu do niezbyt przyjemnej karykaturalizacji. Sadaj próbuje być naturalny i przekonujący, ale te jego wysiłki widać wyraźnie – zbyt wyraźnie, by uwierzyć w naturalność. Paulina P. robi z siebie idiotkę na każdym kroku, ale z własnego zidiocenia nie zdaje sobie sprawy i niestety nie przekona w ten sposób do siebie odbiorców. Tam, gdzie chciał być autor żartobliwy, jest żałosny, tam, gdzie chciał być przekonujący – jest nudny. I tak przez całą książkę. „Terapię Pauliny P.” można doczytać tylko z chęci pastwienia się nad autorem, któremu bohaterowie już na początku wymknęli się spod kontroli i nie potrafią dopasować się do własnych charakterystyk.
Przy całym imitowaniu luzackiego tempa opowiadania, przy sztucznej swobodzie, z jaką Sadaj chce prowadzić opowieść, rażą jego „literackie” naleciałości językowe, głównie „gdyż” i „lecz” – wygląda na to, że autor nie mógł się zdecydować na to, czy chce być elegancki i książkowy, czy też chce się wstrzelić w styl potoczny i bliski językowi ulicy.
Te wszystkie niekonsekwencje psują odbiór książki i sprawiają, że żadna z czytelniczek nie będzie utożsamiać się z bohaterką. Sadaj kobiet nie rozumie i dał tego wyraźne świadectwo. W „Terapii Pauliny P.” brakuje dobrych uzasadnień, mocnego zakotwiczenia wydarzeń w rzeczywistości przy jednoczesnej chęci odwzorowywania zwyczajnej, codziennej egzystencji. Sadajowi po prostu nie udało się zgranie pomysłu i jego realizacji. Wystarczyło przerobić tę historię na „męską” wersję i już mielibyśmy do czynienia ze zwykłym czytadłem, niekoniecznie budzącym zachwyt, ale przynajmniej strawnym.
Co za głupi buc napisał tę recenzję. "Terapia Pauliny P." to najlepsza "babska" książka, jaką przeczytałam w ostatnich latach. Głośno śmiałam się podczas czytania. Poza tym to książka realistyczna i romantyczna zarazem.
OdpowiedzUsuńOprócz tej jednej, nie czytałam złej recenzji o "Terapii Pauliny P.".
Aśka.
Autorka recenzji twierdzi, że Sadaj nie rozumie kobiet. Ja nie rozumiem p. Mikrut.
OdpowiedzUsuńMi osobiście książka się podobała. Jest miła do poczytania tak po prostu... Nie zgadzam się z powyższą recenzją na jej temat.
OdpowiedzUsuń