środa, 11 sierpnia 2010

Bill Bryson: Zapiski z wielkiego kraju

Zysk i S-ka, Poznań 2010 (wyd. II).

Stan Stanów

Można mieć zastrzeżenia co do stylu felietonów Billa Brysona – zastrzeżenia, płynące, o czym trzeba pamiętać, przede wszystkim z różnic kulturowych w poczuciu humoru i komiczności – ale nie zmienia to faktu, że jego książki czyta się dobrze. Dlatego sięgnęłam po „Zapiski z wielkiego kraju” i dałam się porwać rejestrowi absurdów i dowcipnych narzekań na codzienność w Stanach Zjednoczonych. Do USA Bryson powrócił po mieszkaniu w Anglii – z żoną Angielką i dziećmi, którym niezbyt podobało się podzielanie zachwytów ojca nad tym, co amerykańskie. Dzięki zderzeniu mód, pomysłów i zachowań w Anglii i w USA, powstała seria felietonów kąśliwych, chociaż, jak to autor ma w zwyczaju, także mocno przesadzonych.

W „Zapiskach z wielkiego kraju”, felietonach z końca lat 90., uderza podczas lektury powtarzająca się obserwacja: do jak bardzo bezsensownych osiągnięć dojdzie człowiek, który chce sobie uprościć życie do granic możliwości. W związku z tym opisy maszynki do rozdrabniania odpadków, zamontowanej w zlewie, miliona wzorów butów do biegania czy braku chodników (skoro wszędzie ludzie i tak chcą dojeżdżać samochodami) pojawiają się w tym tomie i wybrzmiewają z ogromną siłą. Bryson próbuje zwrócić uwagę na wszechobecny konsumpcjonizm, drwi z marketingowych ofert w katalogach wysyłkowych i z bezmyślności rodaków, wyręczanych z obowiązku zastanowienia się przez odpowiednie zapisy w instrukcjach. Wyłania się z tego wszystkiego obraz raczej zatrważający, nawet jeśli odbiorcy pamiętają, że, po pierwsze, Bryson koloryzuje i przesadza, a po drugie – czasem niepotrzebnie generalizuje. Atak na głupotę łączy się w tej książce z seriami smakowitych przykładów, opatrzonych zabawnymi komentarzami – i tym razem nawet jeśli opinie Brysona wydadzą się polskim czytelnikom za mało subtelne (a przypuszczalnie tak właśni będzie, jako że w tym humorze miejsca na subtelności nie ma) – to i tak wywołają uśmiech. Są miejscami złośliwe, ironiczne lub satyryczne, zwykle drapieżne i bezkompromisowe – po Brysona sięgać mogą także fani Clarksona – nie powinni być rozczarowani.

„Zapiskami z wielkiego kraju” rządzi statystyka. Jeśli w podróżach po Europie Bryson mógł za każdym razem prezentować nowe przyzwyczajenia i absurdy danego kraju, lub choćby rejestrować zmieniający się krajobraz, to w tomie poświęconym Stanom często posiłkuje się liczbami. Ogromna ilość felietonów stanowi przegląd i analizy danych statystycznych – oczywiście potraktowanych z przymrużeniem oka i opatrzonych obrazowymi wnioskami, nie ma zatem obaw, że „Zapiski” zmęczą albo znudzą niecierpliwych odbiorców. Gazetowe felietony są z konieczności krótkie – a ze względu na stopień nasycenia komizmem – zawsze ciekawe. Liczący 400 stron tom pochłania się szybko i bez uczucia irytacji, nawet gdy widoczne są dla czytelników starania autora, by być dowcipnym.

Teksty zgromadzone w tej książce są pomysłowe i ładne także od strony retorycznej. Trafiają do wyobraźni odbiorców i budzą śmiech, nie męczą i zachęcają do kontynuowania lektury. Być może dlatego, że autor pisze o czymś, co dobrze poznał, więc nie buduje swoich sądów na przypadkowych i płytkich obserwacjach, a szuka komentarzy niebanalnych i refleksyjnych, a przy tym okraszonych ogromną dawką żartów. Chociaż sprawia wrażenie, jakby nigdy nie miał zamiaru mówić poważnie, to spod kolejnych spostrzeżeń przebija ogromna troska o kraj i społeczeństwo. Maska wesołka pozwala zatem Brysonowi na dotykanie bolesnych często i przykrych spraw – to współczesny błazen, który nie chce wyłącznie rozbawiać.

„Zapiski z wielkiego kraju” to dobra pozycja do zapoznania się z Brysonem, jego charakterystycznym stylem pisania i przenikliwością, podsycaną dowcipem. O niebo lepsza od „Ani tu, ani tam” książka doczekała się już drugiego wydania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz