poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Janusz Kaźmierczak OFM Cap.: Papua Nowa Gwinea. W krainie rajskiego ptaka

WAM, Kraków 2010.

Świadectwo

Zdarza się, że niezwykłość doświadczenia przysłania brak pisarskiego talentu, a zwyczajna i zrozumiała przecież chęć zarejestrowania wrażeń nie idzie w parze z lekkim piórem. Tak jest w przypadku książki „Papua Nowa Gwinea. W krainie rajskiego ptaka” autorstwa ojca Janusza Kaźmierczaka, kapucyna, który w Papui Nowej Gwinei spędził dwa i pół roku. Tom opublikowany przez WAM obejmuje roczne zapiski, utrzymane w konwencji dziennika – jako luźne notatki i przemyślenia na temat różnic kulturowych oraz proste obserwacje, pozbawione skłonności do syntezy.

Janusz Kaźmierczak koncentruje się na tym, co w obcej krainie, krainie rajskiego ptaka, nowe i niezwykłe dla przybysza z zewnątrz, ale swoje doznania obudowuje podręcznikowymi informacjami, dotyczącymi historii czy zwyczajów mieszkańców. Mniej w ten sposób doświadcza, a więcej powtarza. W dodatku skupia się na rzeczach z punktu widzenia zwykłego czytelnika mniej istotnych – rozwodzi się na przykład nad klimatem i codzienną pogodą, ale gdy próbuje wprowadzić odrobinę sensacji – w postaci napadu ze strony miejscowych – zawodzi go pióro. Nie potrafi autor budować napięcia, zaskakiwać czy intrygować – zwyczajnie rejestruje kolejne chwile, starając się przy tym wyrażać językiem z książek. Nie ma tu zatem poszukiwanego zwykle w reportażach podróżniczych elementu przygody czy nietypowości. Nastawienie na czystą informację odbiera radość czytania, zwłaszcza kiedy Janusz Kaźmierczak w centrum zainteresowania stawia siebie. W ten sposób zamyka się na autor na otoczenie, notuje konkretne wiadomości, lecz nie rozwija ich, chciałoby się powiedzieć, że patrzy, ale nie widzi. Nie wyciąga wniosków, nie porównuje – a książka zestawiona z samych faktów robi wrażenie zbyt ugładzonej.

Napisany przez osobę duchowną tekst z definicji już przesycony jest zagadnieniami związanymi z wiarą. Dla Janusza Kaźmierczaka zaangażowanie religijne staje się kolejnym utrudnieniem przy próbie opisu zwyczajów papuaskich – bardziej bowiem interesują go widoczne znaki katolicyzacji niż to, czy w umysłach i sercach mieszkańców dokonała się rzeczywista przemiana. Inaczej mówiąc: cieszy go ilość ochrzczonych dzieci, obraz, powieszony w kaplicy czy możliwość przebywania na kolejnych mszach – ale tej radości nie towarzyszy już refleksja na temat miejscowych wierzeń, jakby trzeba je było usunąć ze świadomości społeczeństwa. Nie ma mowy o tym, jaką miarą mierzy się nawrócenia, skąd wiadomo, jakie pobudki kierują mieszkańcami. Kiedy autor pyta napotkanych uzbrojonych mężczyzn, czy zabijają ludzi – i uzyskuje odpowiedź twierdzącą – decyduje się na tłumaczenie piątego przykazania. Wielokrotnie ma się wrażenie, że Janusz Kaźmierczak nie chce naprawdę poznać świata, do którego trafił, a z wiary czyni dla siebie pancerz, chroniący, owszem, przed pokusami i trudami życia w Papui Nowej Gwinei, ale też uniemożliwiający kontakt z tym światem. Najbezpieczniej czuje się w wygodnych schematach – stąd długie opowieści o niuansach językowych. W zderzeniu z rzeczywistością autor się gubi: dziwi go, że ma do czynienia ze społecznością nastawioną na przetrwanie i nieszukającą rozwoju cywilizacyjnego, nie chce albo nie może pojąć sedna egzystencji Papuasów.

Zdarzają się tu zabawne anegdoty i ciekawe relacje – ale jest ich raczej mało, zbyt mało jak na taką rozbudowaną opowieść. Widmo rajskiego ptaka, mające tworzyć klamrę kompozycyjną, rozpływa się w nicość. Na wiele pytań czytelnicy nie znajdą tu odpowiedzi – tom „W krainie rajskiego ptaka” to raczej po prostu świadectwo niż atrakcyjna lektura. Plusem publikacji jest mnóstwo dobrych zdjęć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz