sobota, 31 lipca 2010

Charlie i Lola. Ale to są przecież moje urodziny!

Media Rodzina, Poznań 2010.

Kres cierpliwości

Zwykle w tomikach przygód Charliego i Loli (więc także i w telewizyjnych kreskówkach, których odcinki przenoszą się potem na adaptacje książkowe) wyrozumiały starszy brat tonuje wszelkie szaleństwa dziewczynki i zachowuje stoicki spokój w obliczu wygłupów Loli. Na ogół to kwestie małej bohaterki trafiają do tytułów książek z tej serii. Tym razem jednak autorem wypowiedzi „Ale to są przecież moje urodziny!” okazuje się Charlie. Kto by się spodziewał, że cierpliwy i wyrozumiały chłopiec zdecyduje się tak gwałtownie podkreślać swoje święto? Charlie, wyprowadzony z równowagi przez małą siostrzyczkę, wreszcie zaczyna walczyć o swoje przywileje.

Lola uwielbia przyjęcia urodzinowe. Chce o wszystkim decydować, czytać karty z życzeniami, otwierać prezenty i zdmuchiwać świeczki z tortu. Przygotowuje nawet mnóstwo babeczek z różowym lukrem. Problem w tym, że to urodziny Charliego, który wymarzył sobie potworne przyjęcie – przerażający tort, przyjaciół w strasznych przebraniach i groźne (z nazwy) zabawy. Lola pragnie, by wszystko wypadło jak najlepiej, a w swojej nadgorliwości posuwa się za daleko i prawie psuje bratu imprezę.

Do większego sporu rodzeństwa na szczęście nie dochodzi, wszystko układa się dobrze i Charlie może uznać swoje urodziny za naprawdę udane. Postaciom stworzonym przez Lauren Child trochę wyostrzyły się charaktery, jest w tej historyjce nieco przesady, ale i, tak jak do tej pory, dużo humoru. Dowcip polega na zestawieniu intencji Loli i efektów jej starań. Liczy się tu również bezradność Charliego wobec pomysłów siostry i zderzenie dwóch wizji urodzinowego przyjęcia – potwornego i bajkowo-różowego.

W tym tomie sporo jest tekstu. Nie oznacza to, że warstwa słowna dominuje nad grafiką – ale opowieść okazuje się być dość rozbudowana. Zdarza się, że w pewnych momentach ilustracje zastępują opowieść, przejmują rolę narracji – głośnej lekturze musi zatem towarzyszyć oglądanie obrazków. Wtedy też ujawni się cały komizm sytuacyjny – jak wówczas, gdy Lola zapomina się i zdmuchuje świeczki z tortu Charliego. Ta publikacja pełna jest podobnych smaczków – być może dzięki nim tom „Ale to są przecież moje urodziny” rozbawi każdego malucha.

Poza tym Charlie i Lola mimo wszystko uczą dzieci tolerancji i wyrozumiałości – to nic, że główny bohater tym razem nie wytrzymuje szaleństw młodszej siostry: i tak radość szybko się opanowuje, a przy tym większość czytelników, gdyby znalazła się na jego miejscu, straciłaby cierpliwość znacznie szybciej i raczej nie starałaby się wyjaśniać młodszym niewłaściwości ich postępowania. Charlie tłumaczy Loli, dlaczego jest zdenerwowany, nie wychodzi nawet na chwilę z roli mądrzejszego starszego brata, chociaż teraz nie wydaje się już takim ideałem.

Jak zwykle dużo tu dowcipu. Babeczki z różowym lukrem, przygotowane dla stada wygłodniałych potworów przez ubraną w różową spódniczkę baletnicy i zajęcze uszka na opasce Lolę muszą wywołać uśmiech na twarzach maluchów. Książeczka przygotowana została tak, by dzieci łatwo dały się wciągnąć w akcję i przy tym nie chciały odłożyć lektury, dopóki nie skończą. Duże obrazki i grani wielkością czcionki to elementy, które mają wzbudzać ciekawość i zachęcać maluchy do czytania. Temat, wybrany do tej opowiastki, bliski jest młodym odbiorcom – co też nie pozostaje bez wpływu na satysfakcję pociech.

Wśród różnych adaptacji filmowych bajek historie Charliego i Loli cieszą wysoką jakością wykonania – i samym pomysłem. Warto zwracać na nie uwagę – to propozycja nie tylko dla wielbicieli telewizyjnej wersji przygód miłego rodzeństwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz