wtorek, 20 kwietnia 2010

Susanne Schürmann: Mam przyjaciela marynarza

Media Rodzina, Poznań 2010.

Portowe opowieści



Kilka książeczek z niemieckiej serii Mądra Mysz, a konkretnie z chłopięcego odgałęzienia tej serii napisała Susanne Schürmann. Do zeszytów przez nią stworzonych należy między innymi nieco egzotyczna opowieść „Mam przyjaciela marynarza”, przybliżająca małym czytelnikom tajniki pracy na morzu. Od samego początku wyraźnie widać różnice poetyki, bo choć ogólne założenia cyklu i szkielet konstrukcyjny opowiastek pozostały niezmienione, autorka wypełnia je treścią inaczej niż czyni to Ralf Butschkow (który w tym tomie pozostał, jak wszędzie, ilustratorem).

Niezupełnie o zawód marynarza w książeczce chodzi. Karol jest kapitanem holownika i przybliżać małemu przyjacielowi będzie raczej zajęcia związane z pracami w porcie niż kwestie pływania na pełnym morzu. Zaproszony na pokład „Herkulesa” chłopiec ma zatem okazję znaleźć się na mostku kapitańskim, w pobliżu steru (kapitan objaśnia dziecku przeznaczenie kolejnych urządzeń, ale mały bohater nie powtarza tego swoim odbiorcom). Ogląda potem maluch olbrzymi kontenerowiec, masowiec i dok pływający, w którym właśnie remontowane są dwa statki. W dawnej dzielnicy portowej bohater podziwia stare magazyny, potem – rorowiec (statek do przewozu ładunku kołowego). Dowiaduje się wreszcie, do czego potrzebne są holowniki. Wycieczka kończy się w maszynowni, zaprezentowanej z typowo kobiecego punktu widzenia.

Susanne Schürmann nacisk kładzie przede wszystkim na próbę przekazania jak największej ilości prostych, zakrawających o definicje, informacji, opowiada, jakie jest przeznaczenie kolejnych jednostek pływających, ale nie o pracy marynarzy. Przyjmuje przeważnie dziecięcy punkt widzenia, to nie ludzie, a „statki” wykonują skomplikowane operacje. Podporządkowanie opowieści takie perspektywie pozwoli wzbogacić wiedzę maluchów, ale na pewno nie da im wyobrażenia o trudach marynarskiego fachu. Zwłaszcza że marynarzy jest tu jak na lekarstwo.

Rolę wabika przybiera w tej książce ponownie Ralf Butschkow. On to swoimi ilustracjami budzi prawdziwe zainteresowanie i ożywia mało emocjonalny tekst. Rysuje holownik, którym płynie mały bohater, w pobliżu olbrzymich statków. Takie obrazki naprawdę robią wrażenie – dzieci będą mogły porównać sobie maleńkie sylwetki książkowych przyjaciół i ogromne maszyny. To chyba największy atut części „Mam przyjaciela marynarza”, żadne słowa nie oddałyby kontrastu, jaki udało się uchwycić na rysunkach.

Jak zwykle, każda strona (więc i każdy akapit opowieści Karola) przynosi coś nowego i coś zaskakującego – nie zawsze są to wydarzenia z portowej codzienności czasem to odkrycia ważne nawet dla samego kapitana. Susanne Schürmann posługuje się przy tym fachowymi terminami – pisze o relingu oraz kei, bez komentowania znaczeń – tylko porównanie tekstu z sytuacjami na rysunku pozwoli zrozumieć właściwy sens wywodu. Trzeba przyznać, że to dobre rozwiązanie, poprzeczka jest ustawiona dość wysoko, lecz dzieci powinny sobie z lekturą poradzić. Zresztą, łatwiej wskazać konkretne elementy na rysunku niż odwoływać się do niezbyt jeszcze wprawnej w tym zakresie wyobraźni.

Na koniec czeka małych odbiorców test na spostrzegawczość – zestaw przedmiotów pojawiających się na rysunkach (przedmiotów-drobiazgów, zwykle niezbyt istotnych i nierzucających się w oczy podczas śledzenia zapierających dech w piersiach ilustracji) trzeba odnaleźć w książeczce. „Mam przyjaciela marynarza” zapewnia więc – oprócz ciekawej historii – także trochę rozrywki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz