Nasza Księgarnia, Warszawa 2009.
Baśń a rebours
Kiedy wydaje się, że wszystko już było i nie ma możliwości stworzenia kolejnej oryginalnej fabuły, kiedy chce się zaistnieć na rynku literackim czymś wyrazistym, konkretnym i pomysłowym, kiedy wreszcie nieokiełznana fantazja nakazuje bunt wobec klasyki, warto odwrócić schematy literatury czwartej i sprawdzić, co z tego wyniknie. Lois Lowry odwraca, przygląda się swoim bohaterom i pozwala im na o wiele więcej niż to jest przyjęte w twórczości dla młodych odbiorców. A takie puszczenie samopas czwórki dzieci przyniesie zaskakujące rezultaty…
Potomstwo państwa Willoughby nie jest zadowolone ze swoich rodziców. Ojciec zapomina o dzieciach, matka o nie nie dba (przypadł mi szczególnie do gustu fragment jej charakterystyki: „kiedyś przeczytała jakąś książkę, ale uznała ją za obrzydliwą, ponieważ zawierała przymiotniki” – prosty wykładnik istnienia w tej powieści płaszczyzny absurdu rodem z Kastnera). Rodzeństwo uważa, że nadzieję na poprawę bytu zapewni sieroctwo: dzieci układają chytry (i jak na literaturę dla młodych odbiorców, zaskakujący) plan, który ma na celu pozbawienie życia Willoughbych – ci w tym samym czasie próbują oddalić od siebie raz na zawsze kłopot w postaci dzieci. Jeden kierunek, przeciwstawne zwroty: rozpoczyna się wojna podjazdowa.
Lois Lowry z prawdziwą przyjemnością gra motywami znanymi z kanonicznych opowieści dla dzieci (kilka zaledwie wątków umknie polskim odbiorcom, gdyż pierwowzory nie doczekały się tłumaczenia; tu przyda się zamieszczona na końcu książki bibliografia z malutkimi streszczeniami). Dzieci z „Nikczemnego spisku” nie chcą być staroświecką rodziną, a cała książka osnuta jest na motywie drwiny z literackich postaw. To wyraz buntu wobec schematów, jakimi nasyca się poprawne i mdłe opowiastki – rodzeństwo u Lowry jest od początku skłócone, prym wiedzie tu despotyczny i nieznośny także dla odbiorców dwunastolatek. Zamiast spokoju i ciepła mamy niechęć i wzajemną nienawiść. Szczęście, przynajmniej w pierwszej fazie tekstu, dotyka raczej bohaterów dalszoplanowych, a i to nie zawsze. Sporo się będzie Lois Lowry musiała napracować, żeby poskładać jakoś pogmatwane życie kilku rodzin. A wszystko oczywiście nieschematycznie, z pomysłem, szarpiąc klasyczną fabułkę, a razem z nią i wyobrażenia na temat literatury dla dzieci. „Nikczemny spisek” to coś w rodzaju odwróconej baśni, królestwo nierzeczywistego świata nadbudowanego nad literacką codziennością „Ani z Zielonego Wzgórza” czy „Pollyanny”, drapieżna parodia sentymentalnych opowiastek, wyłącznie dla czytelników, którzy są w stanie zachować lekturowy dystans do prezentowanego świata.
W „Nikczemnym spisku” to właśnie absurd króluje. Autorka oddaje władzę w ręce dzieci, które nie dostrzegają elementów dziwności, prowadzi w ten sposób podwójną grę: jedna to intertekstualne dopowiedzenia do skonwencjonalizowanych dzieł i motywów, druga to mrugnięcie okiem do odbiorców, którzy – świadomi nonsensowności podejmowanych przez dzieci działań – uzyskują dodatkową płaszczyznę komizmu. W powieściowej rzeczywistości wszystko stoi na głowie, a szaleństwo uzmysławiać ma czytelnikom istnienie cienkiej granicy między normalnością a krainą z fantazji.
Dużo tu dowcipów sytuacyjnych oraz humoru słownego, niemal każdy gest obarczony jest w książce ładunkiem śmiechu, silnie akcentowane są również kwestie metaliterackości. Wszystko w „Nikczemnym spisku” podporządkowane zostało kpinom ze schematów, dlatego też tchnie świeżością, mimo że jest zbudowane na literackich stereotypach, więc stanowi wtórną jakość.
Pomysły Lois Lowry dynamizują akcję do granic możliwości, zabawa formą zapewnia tu również odpowiednie tempo nadawane treści. Książka będzie miłym zaskoczeniem dla zbuntowanych i znudzonych literaturą; nie tylko dla młodzieży, ale i dla dorosłych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz