niedziela, 29 listopada 2009

Olga Lipińska: Mój pamiętnik potoczny

Prószyński i S-ka, Warszawa 2005.

Codzienność szeptem


W zasadzie to aż dziwne, że „Mój pamiętnik potoczny” Olgi Lipińskiej przeszedł niemalże bez echa – o opublikowanej przed czterema laty książce pamięta dziś niewielu. Być może za sprawą zwodniczego tytułu – dość potężny tom nie należy przecież do literatury stricte memuarowej, genologicznie rzecz ujmując, to po prostu zbiór felietonów. Ich lektura jednak nakazuje zweryfikowanie poglądów i przyznanie tekstom Lipińskiej prawa do „pamiętnikowości”. Felietony zakładają subiektywny punkt widzenia – u Olgi Lipińskiej tworzywem krótkich refleksji stają się prywatne doznania, przeżycia jednostkowe i wydarzenia, których nie można przekuć na kabaretowe scenki.
Autorka wprowadza swoich czytelników – niekoniecznie wielbicieli Kabareciku – we własny świat, trochę podlany Gałczyńskim. Zdradza szczegóły codziennego życia, cytuje przekomarzania z mężem Piotrem, oraz troski o suczkę Julkę. Spowiada się ze zwykłych problemów i słabości, zwierza się i próbuje usprawiedliwiać. Rozlicza się z nierzetelnymi dziennikarzami, wystawia rachunek władzom, które już w XXI wieku zdjęły jej program z anteny. Nie ma zamiaru natomiast wykorzystywać modnego i poczytnego przecież stylu plotkarskiego, nie zdradza cudzych sekretów. Chętnie zresztą porusza się w obszarze relacji, woli opowieść niż analizę, w puentach felietonów bardzo często umieszcza dialogi, z pozoru zwyczajne, a przecież ostatnią kwestią świetnie podsumowujące także ukryty sens tekstów. W zapiskach Olga Lipińska odnosi się niemal bez przerwy do relacji z najbliższymi – portretuje wciąż niezadowoloną i narzekającą matkę, wyrozumiałego mimo że czasem nieobecnego duchem męża oraz całe grono bliższych i dalszych przyjaciół. Prywatne wymiany opinii służą właściwie w „Moim pamiętniku potocznym” do komentowania spraw społecznych – celnego, chociaż przeważnie gorzkiego.
Olga Lipińska także w tych drobnych, diariuszowo-publicystycznych utworach daje się poznać jako przenikliwa obserwatorka. Tym razem jednak nie decyduje się na ostrze satyry (co najwyżej – ironii, ale i z tej otoczki często rezygnuje), stawia raczej na retorykę przemieszaną z konfesyjnością, oddala niemal całkowicie śmiech. Więcej tu rozczarowania i zmęczenia niż anegdoty, więcej przygnębienia niż radości, a przecież książkę i tak czyta się błyskawicznie. Trudno żeby było inaczej, teksty nie liczą więcej niż po trzy strony, wykorzystują silne zaangażowanie emocjonalne, w dodatku nasycone są zwierzeniami o dość wysokim stopniu prywatności, a to zawsze stanowi wabik na część czytelników – tę część, która spragniona jest wynurzeń celebrytów.
Sporo tu będzie tematów niewygodnych, których poruszania Lipińska się nie boi – na przykład spełnienia, do którego nie jest potrzebne kobiecie macierzyństwo – ale i przyjemnych wspomnień, choćby przyjaźni z Agnieszką Osiecką. Zagadnieniom o większym stopniu ogólności nadaje autorka także rysów indywidualnych, przez doświadczanie kolejnych wydarzeń – czy chodzi o agresję i wulgarność szerzącą się wśród młodych ludzi, czy o modę na gimnastykowanie się.
Felietony zgromadzone w „Moim pamiętniku potocznym” powstawały na przestrzeni dwunastu lat, od lutego 1993 do stycznia 2005. Daje się w nich zauważyć, obok naturalnej w obliczu społeczno-politycznych przemian zmiany tematyki także zmianę stylu i języka – jedyną ostoją wobec zmieniającej się rzeczywistości okazuje się rodzina. Książkę ilustrują zdjęcia z archiwum autorki – część przypominająca zwykłe fotografie każdego z odbiorców tej publikacji, część to zdjęcia z planu, niekiedy dość humorystyczne (jak te z serii „reżyser umie pokazać wszystko” – na których autorka demonstruje aktorom, jak mają odgadywać poszczególne sceny.
A najbardziej w tym wszystkim podoba mi się krytyka nienawiści. Krytyka ponad podziałami, wolna od polityki, wyrastająca z niechęci do głupoty. Krytyka mająca swoje źródło w satyrze, tym razem nastawiona wyłącznie na likwidację nieuzasadnionych uprzedzeń i złośliwej agresji. I chociaż także tym razem głos Lipińskiej zginął w ogólnym wrzasku – miło było przekonać się, że nie wszyscy tę retorykę krzyku akceptują.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz