piątek, 6 czerwca 2025

Radziwiłł. Aleksander Kaczorowski rozmawia z Maciejem Radziwiłłem

Iskry, Warszawa 2025.

Przodkowie

W pewnym momencie fraza „opowiem panu później” zaczyna być dość natrętnym refrenem: a chciałoby się poznawać historie, które przedstawia Maciej Radziwiłł już, natychmiast. Przede wszystkim dlatego, że mało kto jest dzisiaj w stanie przedstawiać losy swoich przodków do XV wieku. Poza tym – bo autor żyje tym, o czym opowiada. Prezentuje anegdoty rodzinne i wspomnienia, ale też elementy historii, która toczyła się obok tej podręcznikowej. Skupia się na ludziach i dzięki temu sprawia, że można się w tomie „Radziwiłł” zatopić. Maciej Radziwiłł wie, jak ocalać pamięć przodków. Pasjonuje się tym, co minione, ale stawia też na rozwój kultury. Gromadzi pamiątki po przodkach, kolekcjonuje przedmioty wysokiej wartości lub te codziennego użytku, które jednak z czasem nabierają znaczenia. Ale o swoich decyzjach dotyczących zakupów cennych dzieł lub pozostałości po Radziwiłłach opowie dopiero pod koniec rozłożystej rozmowy, najpierw przeprowadzi czytelników przez bogatą i atrakcyjną wizję rodu, za którego przyczyną dzisiaj mógłby być tytułowany księciem.

Portrety przodków to jedno. Inna rzecz to zachowanie i ocalenie drobiazgów, które pokazywały charakter ludzi albo relacje między nimi. I Maciej Radziwiłł zbiera nie tylko fizyczne i namacalne pamiątki, zajmuje się też kolekcjonowaniem wspomnień. W tomie „Radziwiłł” pojawi się część barwnych opowieści, dowodów na zwyczajność możnych. To wywiad przesycony prywatnością. Chociaż autor nie naświetla żadnych skandali, próbuje przedstawić przodków w jak najlepszym świetle (z rzadka ktoś wyłamuje się ze schematu, większość jednak docenia znaczenie rodziny i wielkość nazwiska), dba o to, żeby odbiorców (i rozmówcy) nie znudzić. Sięga po smaczki i ciekawostki, anegdotyczne historie i dykteryjki, które ukazują ludzkie oblicze przeszłości. Nie ma znaczenia, kto był zamieszany w wielką politykę, a kto zrezygnował ze splendoru na rzecz pozornej zwyczajności – tu o postaciach sprzed wieków mówi się tak, jakby były osobami z rodzinnych zjazdów. I właśnie ta serdeczność w odniesieniu do przodków sprawia, że Maciej Radziwiłł zjedna sobie czytelników błyskawicznie. Nie trzeba interesować się historią, żeby z wypiekami na twarzy czytać o przeszłości w takim ujęciu. Autor wie, jak wydobyć z dziejów to, co najbardziej atrakcyjne, ciekawe i wartościowe z perspektywy zwykłego odbiorcy. Nie zamierza chwalić się tytułem czy przeszłością, ale udowadnia, że można się tym pasjonować, czerpać radość z odkrywania kolejnych wątków rodowych. Przekazywane z pokolenia na pokolenie opowieści nie zaginą – mogą być starannie pielęgnowane i zachowywane. Maciej Radziwiłł tłumaczy między innymi, jak wśród Radziwiłłów bywało z małżeństwami wewnątrz rodu, znacznie bardziej jednak interesują go przodkowie jako tacy – o każdym jest w stanie coś interesującego opowiedzieć. O sobie też trochę mówi - jednak nie brzmi to jak przechwałki czy budowanie pomnikowego życiorysu, raczej - jedna z wielu ciekawostek w historii rodu. Drzewo genealogiczne Radziwiłłów rozciąga się tu na kilka rozkładówek, a losy rodu stanowią materiał nie na powieść, a na całą sagę. Gawędziarski styl i lekkość w prowadzeniu narracji sprawiają, że taką lekturą nikt nie poczuje się rozczarowany. To świetny pomysł na prezentację i na uświadomienie czytelnikom, że są jeszcze domy, w których pielęgnuje się tradycję i historię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz