Czarne, Wołowiec 2025.
Cieczka
Relanium i hydroksyzyna. Tylko to trzyma pana Borsuka w ryzach, tylko to pozwala mu z godnością przyjmować kolejne pomysły świata. A świat bywa mocno kreatywny w szykowanych niespodziankach, o czym najdobitniej przekonuje się Ziutek, piesek, z którym pan Borsuk codziennie wychodzi na długie spacery. Spacery są okazją do niekończących się monologów na temat kondycji człowieka w ogóle – a Tomasza w szczególności. Tomasz to przyjaciel pana Borsuka i jako taki podlega specyficznej krytyce – nie jest w stanie bowiem opanować swoich żądzy, zupełnie jak Ziutek, kiedy poczuje suczkę w rui. Ziutkowi jest absolutnie wszystko jedno, kim będzie jego wybranka, byle tylko mógł dać upust swoim instynktom. Tomasz dla młodej śpiewaczki radykalnie zmienia swoje życie – Zosi podporządkowuje kolejne wybory, zupełnie nie przejmując się faktem, że w niedalekiej przyszłości Zosia wciąż będzie piękną i ponętną kobietą, a sam Tomasz – starcem wymagającym opieki. Pan Borsuk jest dumny z okiełznania swojego popędu seksualnego: udaje mu się całkowicie odrzucić chuć jako siłę napędową egzystencji i to samo zaleca swojemu czworonożnemu podopiecznemu – bo tylko ten będzie jeszcze słuchał. Czy się zastosuje – to już zupełnie inna kwestia.
Wyprawy z psem to okazja do kolejnych wiwisekcji. Zwierzenia zgorzkniałego i samotnego mężczyzny, który niczego już od życia nie oczekuje, bywają zabawne, ale też w swojej satyrze bezlitosne – bo Varga mówi głośno to, czego wszyscy się boją. Pokazuje, że w życiu nie zawsze jest różowo i wspaniale, że można snuć najbardziej śmiałe plany, ale w ostatecznym rozrachunku człowiek zostanie sam ze swoimi najskrytszymi lękami, niezrozumiany nawet przez najbliższych. Z jednej strony pan Borsuk opowiada tu historię Tomasza i jego rodzinne perypetie, z drugiej – zwierza się z własnych dylematów małżeńskich: jego żona, Elwira, nauczyła się niszczyć go emocjonalnie i psychicznie, żeby pozbawić radości życia. Udało jej się to całkiem dobrze, chociaż być może jako artystka nie upatrywała w tym większego celu.
Krzysztof Varga niby ucieka w sarkazm, niby zasłania się niewyżytym seksualnie kundelkiem, żeby ton lamentu zamienić w pióro satyryka – ale to, co ma do powiedzenia w niekończących się monologach pana Borsuka będzie irytowało i drażniło odbiorców właśnie ze względu na trafność spostrzeżeń. Tu nie ma miejsca ani na tanie pokrzepienie, ani nawet na kompromisy, nikt nie znajdzie obietnic, że wszystko się jakoś ułoży. Owszem, może się ułożyć za sprawą leków – ale i tak nie do końca. I to najlepszy dowcip, jaki Varga robi swoim czytelnikom. Odbiera im nadzieję, radość codzienności w imię prawdy. „Śmiejący się pies” to nie jest książka wygodna czy bezpieczna – jest zbyt blisko zwyczajności, żeby ją zignorować i jednocześnie bazuje na sprawach, o których przeważnie nie ma co opowiadać. Varga jak zwykle prozę prowadzi mistrzowsko – zamienia się w pana Borsuka, nie pozostawia żadnych wątpliwości co do portretu psychologicznego swojego bohatera. Zabiera odbiorców na spacery z psem po to, żeby zmusić ich do pomyślenia nad sobą i nad przemijaniem. A to nie może być przyjemne. Chyba że akurat ktoś chce się pośmiać z uświadamianego nagle dramatu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz