Noir sur Blanc, Warszawa 2025.
Zapiski
Impulsem do sięgania po wspomnienia, przeżycia, refleksje i doświadczenia są w wypadku „Tu i tam” cykliczne felietony do „Odry”: Hubert Klimko-Dobrzaniecki na brak tematów narzekać nie może. Odbiorcy mogliby co najwyżej narzekać na ograniczenie dotyczące liczby znaków – ale też niekoniecznie, bo krótkie formy wymuszają stosowanie wyrazistych puent. Teksty ocalone teraz w wyborze „Tu i tam” mogą przetrwać i cieszyć czytelników przez kolejne lata. Datowane (dzięki czemu można szybciej zorientować się w kontekście, ale przecież autor odwołuje się do czasów, które także jego odbiorcy kojarzą z własnych doświadczeń – tyle tylko, że przedstawia je przez pryzmat wyjątkowych skojarzeń. Raz covidowa codzienność będzie łączyć czytelników, raz – porównywanie jakości życia w Austrii czy na Islandii. Hubert Klimko-Dobrzaniecki wszędzie układa sobie egzystencję na własnych zasadach, ale nie jest zamknięty na kulturowe i społeczne odmienności. Zestawia odkrycia i komiczne czasem sceny, zmuszając czytelników do zastanowienia się nad wyborami. Od metafizycznych komentarzy ucieka w stronę przyziemności, znacznie lepiej czuje się tam, gdzie humor ściąga do na ziemię. Nie zamierza w nieskończoność rozpatrywać kwestii ważnych dla pisarzy – a jednak wprowadza elementy życia twórców – pojawia się na nieudanych spotkaniach autorskich, korzysta ze stypendiów twórczych i satyrycznie naświetla środowisko kolegów po fachu. Jest w tym dystans i brak zadęcia, dzięki czemu autor przekona do siebie szerokie grono czytelników. Nie pisze o tym, jak to jest być pisarzem – pisze o tym, jak to jest być człowiekiem, który szuka swojego miejsca na świecie. To się sprawdza. Nie musi autor felietonami reagować na bieżące sprawy, równie dobrze może zastanowić się nad własną przeszłością i przedstawić to, co odkrył we wspomnieniach – tyle że z ironicznym komentarzem. Co ciekawe: Klimko-Dobrzaniecki nie szuka tutaj wsparcia ani wspólnoty poglądów, nie interesuje go pisanie pod publiczkę: wie, że wiele razy będzie w opozycji wobec czytelników, ale nie zamierza w związku z tym cenzurować własnych opinii. Stawia na mocne komentarze i na jasny przekaz. Pisze prostymi zdaniami, zupełnie jakby odrzucał wizerunek pisarza. Rygorystyczne formy zapewniają mu precyzję myślenia i pisania – tu nie ma przypadkowych opowieści, wszystko da się skondensować. Ważne stają się same pomysły uchwycone i oprawione.
Uprawia Klimko-Dobrzaniecki czasami publicystykę, czasami – autobiografię, czasami stawia na opowiadania albo na trening wyobraźni. Nie ma znaczenia, kiedy decyduje się na prawdę, a kiedy ubarwia rzeczywistość lub ją kreuje – liczy się efekt, a ten jest olśniewający. Drobiazgi zebrane w tym tomie, ocalone przed zapomnieniem, warte są poświęconego im czasu. To miniatury trafne i wartościowe, jednocześnie zapewniające rozrywkę i refleksję. Ale co do tego każdy, kto śledzi twórczość Huberta Klimko-Dobrzanieckiego, ma pewność, zanim w ogóle przystąpi do lektury. Jest to literacka uczta, podbarwiona mocno śmiechem na wielu poziomach. Najważniejsze, że autor odmalowuje obrazy dokładnie i wie, do jakich efektów chce dojść. Jakby mało było odbiorcom wrażeń lekturowych, pojawiają się w książce jeszcze ilustracje stworzone przez autora – i tu już Klimko-Dobrzaniecki trochę irytuje, bo jednak ile talentów można mieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz