środa, 4 grudnia 2024

Anna Bichalska: Zimowa księga Ludmiły

Harper Collins, Warszawa 2024.

Album

Powieści zimowo-grudniowo-bożonarodzeniowe sprawdzają się zawsze pod koniec roku, a chłonny rynek przyjmuje kolejne wersje historii o świątecznych cudach, które spełniają się, chociaż bohaterki dawno straciły wiarę w nie. Anna Bichalska proponuje „Zimową księgę Ludmiły” – zestaw wspomnień zamkniętych w książce z baśniami. Żeby ogrzać czytelniczki wizją azylu, schronienia przed problemami świata, wymyśla przestrzeń bardzo przyjazną i wymagającą nieco pracy: jest tu antykwariat i jest miejsce, w którym można zostawić książki niepotrzebne albo wymienić je na inne. To sceneria wprost wymarzona dla Emilii, która uwielbia baśnie i zbiera historie z różnych stron świata. Emilia docenia stare historie, a chociaż życie mocno ją doświadczyło, jest romantyczką i idealistką. Za sobą zostawia traumatyczną przeszłość: podejmie jeszcze tylko jedną próbę dogadania się z despotyczną matką – ale jest już przekonana, że więzi rodzinnych musi szukać gdzie indziej. Dawniej Emilia była żoną (niekoniecznie szczęśliwą) i kobietą, która ma zajmować się rodzeniem dzieci – toksyczny związek to nie najlepszy przepis na wchodzenie w dorosłość: okalecza na długo. Bohaterka woli zatem zajmować się przeszłością. Kiedy była w potrzebie, pomocną dłoń wyciągnęła do niej pani Ludmiła – starsza kobieta, która również pokaleczona przez życie potrzebowała miłości i bliskości, ale też potrafiła to zapewnić – i obdzieliła szczodrze młodą kobietę. Pani Ludmiła zostawiła też po sobie zbiór opowiadań, książkę o bardzo ograniczonym nakładzie. W egzemplarzu Emilii brakuje ostatnich stron, więc kobieta nie może dokończyć lektury – wciąż liczy na to, że uda jej się wpaść na trop, rozwikłać zagadkę i odnaleźć to, czego chciałaby się dowiedzieć. Na razie jednak trafia wyłącznie na ślad własnej przeszłości – mężczyznę, który był jej przelotnym romansem i z którym kontakt sama urwała przed laty.

„Zimowa księga Ludmiły” to książka niespieszna i wykorzystująca dwoistą narrację: pierwszoosobową opowieść snuje Emilia, trzecioosobowy narrator portretuje ją z dawnych lat. Do tego dochodzą jeszcze osobiste zapiski Ludmiły (Anna Bichalska oszczędza za to czytelnikom zetknięcia się z baśniami, które tak fascynują bohaterów, bardziej podkreśla znaczenie obrazów – zdjęć z zamierzchłej przeszłości czy okładek przygotowywanych przez introligatora specjalnie dla wybranych tomów. To scenki cieszące każdego miłośnika książek – tu się sprawdzi jako sposób na podsycanie atmosfery pokrzepienia i ukojenia. Bo przecież Anna Bichalska wprowadza czasami najgorsze wspomnienia z czasów wojny, rozstania, utraty, kryzysy i rozczarowania. Dzieje się tu całkiem sporo, jednak narracja wydaje się trochę niedopracowana. Nie ma w niej płynności opowieści, są za to infantylne nieco zabiegi (kiedy na przykład wszystkich przedstawicieli pokolenia „pani Ludmiły” określa się właśnie z dodatkowym zwrotem grzecznościowym). Nie ma tu swobody w opisywaniu rzeczywistości, nawet jeśli konstrukcja książki wydaje się poprawna, coś zgrzyta w ramach samej opowieści. To jednak nie będzie żadną przeszkodą dla odbiorczyń, które potrzebują pocieszajki i odrobiny magii w zimowy wieczór. Nie jest to powieść, która zapadnie w pamięć, ale czytelniczki, które będą kibicować bohaterce w jej drodze do szczęścia, prawdopodobnie chciałyby otrzymać kolejną część historii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz