Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024 (wydanie II).
Bez skargi
Na rynek powraca książka ważna i wstrząsająca, książka, której nie da się przeczytać jednym tchem – bo też i jej treść daleka jest od kojących tonów i przyjaznych obrazów. Anna Dziewit-Meller w „Górze Tajget” odwołuje się do trudnej przeszłości Śląska, ale wreszcie bez powtarzania schematów obecnych niemal w każdej moralizatorskiej opowieści. Autorka sięga do wydarzeń, które nikogo nie pozostawiają obojętnym – do krzywdy dzieci, na których przeprowadzano eksperymenty medyczne. Psychiatryk, z którego najmłodsi nie wychodzą (a kopidoł wciąż grzebie w ziemi nowe trumienki) z czasem zaczyna budzić pytania otoczenia. Jedna z pielęgniarek, która sprzeciwia się działaniom lekarki, otrzymuje pogróżki i nie może otwarcie występować w obronie najmłodszych. To, co dzieje się za murami szpitala, na długo pozostaje tajemnicą – aż w końcu ożywa, już jako upiory przeszłości, jakiej nikomu się nie życzy.
Jest tu zwyczajna rodzina. Sebastian Kowolik właśnie został ojcem i trzeźwieje po tym fakcie. Jego żona w ciąży poznaje sekrety ciotki. Wkrótce wyda na świat dziewczynkę – rosnącą w niej samej w tym czasie, w którym Zefkę pożera nowotwór z licznymi przerzutami. Na pewno nie chciałaby dla swojego dziecka dramatów, jakie stały się udziałem samej Zefki – skomplikowane losy rodzinne sprawiły, że bohaterka na własnej skórze przekonała się o grozie wojny i komplikacjach związanych z wielokulturowością Śląska, chociaż i tak jako nastolatka miała wielkie szczęście. Dzisiaj w pamięci Zefki powracają obrazy, które nakazują unikać ruskich imion dla dziecka i które stanowią jasny przekaz: dlaczego nie zdecydowała się na potomstwo. Nawet gdyby chciała wyjaśnić wszystko u schyłku życia – tego, co przeżyła nie da się opowiedzieć jednym zdaniem. Są jeszcze dzieci – skazane na śmierć dla czyjegoś kaprysu, dzieci, o które nikt nie zawalczy, którym odbiera się dzieciństwo (mimo że bycie dzieckiem to najważniejsze zadanie i ciężka praca).
Anna Dziewit-Meller przeskakuje między bohaterami i wprowadza retrospekcje wojenne w oderwaniu od typowych opowieści z tamtych czasów. Niby nie epatuje okrucieństwem, pozostawia sporo wyobraźni czytelników – a jednak pisze tak, żeby wywrzeć jak największe wrażenie. Udaje jej się precyzyjnie oddawać emocje (zwłaszcza strach) bohaterów, grozę i nieuchronność tragedii w wymiarze mikro – taka skala umożliwia inne spojrzenie na śmierć dwustu niewinnych dzieci. „Góra Tajget” to lekturowe wyzwanie i jednocześnie oskarżenie. Próba rozrachunku z przeszłością i odarcia wojny z mitów romantycznych – tutaj nie ma miejsca ani na sentymenty, ani na ciepło i serdeczność, ludzie są pokaleczeni i poszarpani psychicznie – przynajmniej ci, którym udało się przetrwać. I Anna Dziewit-Meller oddaje im głos, a dodatkowo pozwala przyjrzeć się życiowym wyborom. Naświetla sytuację tych, którzy sami nie potrafiliby wyznać ogromu krzywd – uświadamia czytelnikom, jak wiele problemów sprawiały próby prowadzenia zwyczajnego życia w niezwyczajnych czasach. Wprowadza autorka i moralne dylematy, i fizyczne szkody – nie tylko nad zabitymi w szpitalu dziećmi można tu płakać. I o ile przeważnie wojenne historie porażają dosłownością, o tyle w „Górze Tajget” poetyckość przeplata się z symboliką, wszystko nabiera nieoczekiwanie metafizycznego wymiaru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz