poniedziałek, 4 marca 2024

Jennifer Egan: Domek z piernika

Znak, Kraków 2024.

Sterowanie

Ludzie zachłystują się nową technologią i możliwościami, jakie ona niesie, nie pamiętając, że historia wyraźnie pokazała jedno: każdy postęp i każdy wynalazek może zostać wykorzystany przeciwko ludzkości. A skoro może – to najpewniej znajdzie się ktoś, kto zechce z tego potencjału skorzystać. Nie inaczej jest z aplikacją, która pojawia się w niedalekiej przyszłości. Bix, geniusz informatyki, nie potrafi odtworzyć swoich wspomnień z pewnego momentu w życiu. Postanawia zatem zaprząc technologię do procesu odbudowywania myśli – i wypuszcza na rynek aplikację, która pozwala korzystać w nieograniczony sposób ze wspomnień całej ludzkości. Cena: bagatela, oddanie własnych wspomnień do wspólnych celów. Tak całkowicie zmienia się świat. Od tej pory będą tu ludzie koncentrujący się tylko na uczuciach, ci, którzy wszystko przeliczają i w danych matematycznych znajdują ukojenie, a także ci, którzy do swoich umysłów wpuścili ryjkowce – urządzenia do szpiegowania. Oczywiście ryjkowce można wykorzystywać także do sterowania ludźmi i uczynienia z nich bezdusznych narzędzi – ale przecież postęp kusi, a fakt, że wszyscy w aplikację Bixa wierzą i chętnie z niej korzystają, nie pozostawia miejsca na sygnały alarmowe. „Domek z piernika” to bliskofuturystyczna pseudoapokalipsa. Bo przecież życie toczy się dalej, nikt nie ginie (chyba że trafi na celownik snajpera o zaprogramowanym przez wojsko mózgu), a utrata osobistych wspomnień to coś, co nie wydaje się przesadnym poświęceniem. A jednak wraz z rozbudowywaniem się aplikacji przyszłości rozbudowują się też lęki i traumy, na jakie wcześniej nie było miejsca. Ludzie przekonują się, że huraoptymizm nie był uzasadnioną reakcją na zestaw szans.

Ale Jennifer Egan ów wynalazek spycha na margines opowieści. Przygląda się w „Domku z piernika” różnym ludziom, których losy na pierwszy rzut oka są dość luźno ze sobą powiązane (jeśli w ogóle) – a sama aplikacja tkwi w uśpieniu w tle – nikt o niej nie pamięta, bo jest to już naturalne dla bohaterów. Dopiero kiedy wydarzy się coś, co zmieni sposób myślenia – albo pozwoli postaciom uświadomić sobie ogrom komplikacji spowodowany technologiczną zmianą – z refleksją powraca motyw informatyzacji społeczeństwa. Nie będzie tu przesadnie dużo informatycznych szczegółów, za to Jennifer Egan skupi się na psychologicznych aspektach funkcjonowania w świecie po metamorfozie. I na pewno nie będzie to obrazek krzepiący. Każdy z bohaterów funkcjonuje we własnej przestrzeni i każdy potrzebuje innych rozwiązań – łączy ich jednak to, że w odpowiednim momencie mogą zostać skontrolowani lub zinwigilowani i nie mają większych możliwości sprzeciwienia się takim zachowaniom. Coś, co miało przynieść radość, wyzwolenie i pomoc, zamienia się w wielką pułapkę. Jennifer Egan poza budowaniem wyrazistych życiorysów z naturalnej (mimo że przyszłościowej) wizji bawi się też różnymi gatunkami użytkowymi, część wiadomości przerzuca do komunikatorów lub maili, sprawia, że narracja pochłania odbiorców, nigdy nie wydaje się zbyt oczywista – podobnie jak świat przedstawiony. Egan nie stawia sobie za cel pokazania rozwoju technologii – zajmuje się konsekwencjami postępu w tej dziedzinie, szuka pułapek, na które nie zwracają uwagi ludzie zafascynowani rozwojem. I te pułapki pobrzmiewają znacznie bardziej katastroficznie niż jakikolwiek film sensacyjny. Tu pomysł na powieść liczy się co najmniej tak samo jak pomysł na połączenie wspomnień wszystkich ludzi – i równie silne emocje będzie wyzwalać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz