Czarne, Wołowiec 2023.
Walka
Jest to książka, która może zepsuć dobry humor wierzącym w społeczeństwo i w altruizm czy chęć niesienia pomocy słabszym i chorym. Bartosz Żurawiecki przenosi odbiorców w lata osiemdziesiąte XX wieku i pokazuje, jak strach przed nowym wirusem wyzwolił najgorsze instynkty w rodakach. Można w tomie „Ojczyzna moralnie czysta. Początki HIV w Polsce” znaleźć kilka wiodących tematów. Najpierw – brak wiedzy co do tego, jak postępować z zakażonymi, jakie środki ostrożności wystarczą, by ochronić się przed wirusem – to w połączeniu z irracjonalnym czasami lękiem zapewnia wybuchową mieszankę i automatycznie – odmawianie chorym opieki medycznej, bo nawet wyszkolony personel – lekarze czy pielęgniarki – nie wie, jak zachowywać się w obliczu AIDS. Później -nagonka medialna, chociaż dziennikarze starają się nie operować grozą, a tłumaczyć i edukować, co zaskakujące w kontekście dzisiejszego poszukiwania sensacji w mediach. Tutaj HIV wybrzmiewa nieco inaczej, ale nie udaje się i tak przekonać ludzi – wierzących we własną wersję rzeczywistości. Brak dostępu do informacji i sprzeczne komunikaty, plotki, które szerzą się i rozbudowują poczucie zagrożenia – to wszystko komplikuje jeszcze przyzwyczajanie społeczeństwa do „zarazy”, która przychodzi z zachodu. W dodatku AIDS od początku kojarzy się z przypadłością homoseksualistów: niektórzy są wręcz przekonani, że heteryków problem nie dotyczy i wystarczy zrezygnować z przypadkowych kontaktów seksualnych, żeby mieć spokój. Jednak kiedy już w pobliżu pojawi się ktoś zakażony, zaczyna się prawdziwa karuzela strachu. Według całkiem sporej części społeczeństwa nie ma takich środków, które ochronią przed wirusem – najlepiej zatem wygnać zakażonych jak najdalej, zaszczuć, grozić, wykluczyć z najbliższego otoczenia. I tutaj nie pomogą żadne rzeczowe tłumaczenia ani działania edukacyjne: lud wie lepiej. Tak Bartosz Żurawiecki dochodzi do trzeciego tematu w książce, do motywu działalności Marka Kotańskiego i do prób pomocy udzielanej osobom chorym na AIDS. Chociaż zafunduje odbiorcom pokaz efektów lęku podszytego niewiedzą, niekoniecznie oddali zabobony i fałszywe przekonania: ludzie napędzani paniką niezależnie od czasów i od poziomu wyedukowania zawsze reagują podobnie. W przypadku działań Marka Kotańskiego – agresją w stosunku do chorych i zakażonych. I przejawy tej właśnie agresji autor wymienia, pokazując, jak kolejne ośrodki dla osób z HIV musiały zmieniać miejsce funkcjonowania za sprawą miejscowych.
Bartosz Żurawiecki nie zamierza jednak poprzestawać na ukazywaniu społecznych lęków i ich konsekwencji. Zdaje sobie sprawę, że „straszak” z AIDS działał w dwie strony, pokazuje między innymi, jak zatrzymani próbowali uniknąć aresztowania, powołując się na AIDS lub grożąc zakażeniem. Naświetla luki w systemie medycznym i w edukacji – ale jednocześnie nawiązuje też do tych mniej kryształowych nosicieli. Przedstawia stereotypowe ujęcia zakażonych w filmach i reportażach, żeby skonfrontować je z rzeczywistością. Przeprowadza szeroko zakrojone badania, dzięki którym jest w stanie zaprezentować czytelnikom wycinek niewesołej rzeczywistości z ostatnich dwóch dekad XX wieku w Polsce. A przecież wychodzi od stwierdzenia, że ten kraj i tak miał szczęście, bo HIV nie wybuchł tu z taką siłą jak na zachodzie, a homoseksualiści nie mieli aż tylu możliwości do spotykania się i zarażania w większych zbiorowościach. Z jednej strony jest tu strach przed AIDS, z drugiej – wizerunek geja jako siedliska zła (i, automatycznie, kary za to zło). Mentalność, która nakazuje cieszyć się z „ojczyzny moralnie czystej” i osądzać bliźnich – niewesoło prezentuje się naród w kontekście większego wyzwania. Za to sama książka – znakomita.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz