Czarne, Wołowiec 2023.
Pustka tłumu
Bardzo nietypowa jest ta książka jak na "amerykańską" serię Czarnego, bo Olivia Laing odnosi się tu nie tyle do wydarzeń i do faktów, chociaż na cudzych biografiach buduje kolejne eseje - co do własnych doświadczeń. Sama przekonała się, jak to jest: zasmakować rozczarowania i samotności w Nowym Jorku - co skłoniło ją do zajmowania się artystami wykluczonymi ze środowiska lub samodzielnie się alienującymi z różnych powodów. Laing przyznaje się do porażki osobistej i uczuciowej: romans, który miał prowadzić do wspólnego zamieszkania i zmiany trybu życia, bardzo radykalnej, zamienił się w gehennę i sprawił, że autorka przestała czuć się pewnie w nowym dla siebie otoczeniu. Do własnych przeżyć i refleksji bez skrępowania się przyznaje, nie odczuwa problemu przy przedstawianiu odbiorcom swojej historii. Stanowi ona punkt wyjścia do rozważań o samotności w ujęciu kulturoznawczym. Niby nieco naiwnym, zwłaszcza na początku, kiedy Olivia Laing musi się czytelnikom przedstawić, zaprezentować swoje podejście do tematu i... poszukać definicji czegoś, co i tak powinno być powszechnie zrozumiałe - jednak taka rozbiegówka jest wyraźnie potrzebna, później już nie będzie czasu na ustalenia podstaw. Autorka zajmie się bowiem szczegółowym omawianiem tego, co w egzystencji poszczególnych bohaterów w kolejnych esejach najistotniejsze. Nie zamierza przybliżać rodzaju twórczości ani charakteryzować pobieżnie wybranych postaci: od razu zanurza się w życiorysy, wyjaśnia to, czego nie dałoby się wyczytać z krótkich notek. Najbardziej zajmuje ją - co oczywiste - motyw wyobcowania i tego, do czego doprowadzi ono w sztuce. Kolejni twórcy muszą jakoś zmierzyć się z brzradnością płynącą z samotności w tłumie, uczą się ją oswajać albo eliminować z codzienności, wybierają rozwiązania niekoniecznie możliwe do polecenia innym. Każdy na swój sposób ucieka od marazmu albo od lęków i próbuje okiełznać samotność, dając temu wyraz w pracy artystycznej. Olivia Laing przeistacza się w śledczego, dociera do najbardziej skrywanych myśli i poglądów, odtwarza schematy zachowań lub - przeciwnie - przygląda się tym postawom, które nie dadzą się zamknąć w określonych ramach. Wielką siłą tomu "Miasto zwane samotnością. O Nowym Jorku i artystach osobnych" jest odwoływanie się do mniej kojarzonych nazwisk, albo do postaci, które w swoim czasie wyzwalały wielkie zainteresowanie opinii publicznej, ale obecnie już nie rozpalają wyobraźni tak bardzo. Olivia Laing przez wyszukiwanie wspólnych doznań zaprzecza nieco koncepcji samotności: zbiera osoby, które - gdyby miały szansę się poznać, być może stworzyłyby grupę i zamieniły inspirujący je temat wyobcowania na znacznie bardziej optymistyczny. Na uwagę zasługuje koncentracja, z jaką autorka pochyla się nad każdym kolejnym twórcą - jak bardzo próbuje go zrozumieć i dotrzeć do istoty jego dzieł przez pryzmat doświadczeń życiowych. W tle jest Nowy Jork - jako ograniczenie, rodzaj podziału i zawężenie obszaru poszukiwań artystów - jednak Nowy Jork podbija też wrażenie samotności i buduje metaforę samotnego w tłumie. Jest to książka przemawiająca do wyobraźni i jednocześnie pokazująca, jak wielkie i nośne opowieści można konstruować na podstawie życiowych doświadczeń - nie ma tu rutyny z biograficznych notek, nie ma też przechodzenia do banałów. Mimo początkowych zastrzeżeń co do humanistycznego pojmowania samotności - staje się ten tom lekturą wyjątkową i wartościową dla odbiorców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz