Agora, Warszawa 2022.
Odkrycia rodzica
Przed laty to Wawrzyniec Prusky przyciągał czytelników do opowieści o perypetiach związanych z rodzicielstwem: w dobie mody na parentingowe wyznania coraz trudniej przebić się z prostymi spostrzeżeniami na temat zmian w życiu świeżo upieczonych rodziców. Kamil Baleja próbuje: w tomie "Tato, no weź" zwierza się czytelnikom ze swoich - przerysowanych i odpowiednio puentowanych doświadczeń. Nie szuka udziwnionych tematów, skupia się na tym, co najbardziej zwyczajne i często przyziemne, opowiada o kolkach i kupkach, o nauce korzystania z nocnika, o chorobach dziecka wysłanego do żłobka. Zamierza przekonać odbiorców, że życie rodzica to pasmo wyzwań, na które nie można się przygotować - to materiał w sam raz na satyryczne eksperymenty. Jest przy tym sarkastyczny i stara się być dowcipny - czasami problemem jest to, że wykorzystuje obiegowe żarty, przekuwając je w rzekome rozmowy z domu: to najsłabszy element historii. Na szczęście zdarza się to dość rzadko, a Kamil Baleja raczej dba o lekki ton i wypełnienie scenek żartami. Nie do końca wie, jak doszlifować puenty, żeby wybrzmiewały jeszcze lepiej - jednak nie przygotowuje przecież tekstów na estradę, a przyjemną rozrywkową lekturę. Trafi nie tylko do rodziców, chociaż im akurat może coś podpowiedzieć - przekona do siebie fanów optymistycznego spojrzenia na świat, tych, którzy w każdej porażce widzą źródło śmiechu. "Tato, no weź" to książka, w której pojawi się też motyw rozliczania innych z zachowań wobec małego dziecka: cały sztab cioć, lekarzy i niań, babć i przypadkowych przechodniów może zostać zaskoczony pomysłowością malucha nie mniej niż ojciec. Kamil Baleja śmieje się z własnych przygód, a także ze stereotypów związanych z wychowywaniem dziecka. Zabiera odbiorców na plac zabaw i do sklepu, do łazienki i na plażę. Przy okazji portretuje też rodaków w najbardziej żenujących momentach. Bawi się wizją kolegów i sąsiadów, którzy na każde wezwanie (a czasami też i bez wezwania) przybędą z odsieczą, odpowiednio zaopatrzeni. Tłumaczy, dlaczego malucha nie wolno spuszczać z oczu i przygotowuje na wyzwania w przychodni.
Każdy rozdział z "Tato, no weź" to osobne zagadnienie przekute na felieton czy też wyznanie. Kamil Baleja stawia na pokazanie rodzicielstwa z nutą ironii, na wesoło - bez nadęcia czy przestróg. Wystarcza mu, że może utrwalać czas spędzany z dzieckiem i uzupełniać go o komiczne komentarze, dzięki czemu uświadamia czytelnikom, z jakimi wydarzeniami i dylematami mogą się spotkać, kiedy staną się rodzicami. Jest w tym czułość, jest zabawa. Autor nie wprowadza żadnych innowacji, nawet w doborze tematów nie zaskoczy - a jednak pozwala się trochę odprężyć i pośmiać, zapewniając sympatyczne rodzinne scenki. Pisze bezpiecznie, dla szerokiego grona odbiorców. To idealna książka na relaks, zestaw drobnych powodów do radości i codzienność w krzywym zwierciadle. Kamil Baleja przekona zwłaszcza młodych rodziców - ale nie tylko do nich się kieruje. Na marginesie walczy z rzeczami, które go irytują: całym rynkiem produktów dla dzieci, idiotycznymi kreskówkami czy manierą zdrabniania i dziubdziania w mówieniu do maluchów - przemyca takie wstawki dla własnej higieny psychicznej. Codzienność z dzieckiem bywa inspirująca - i łatwo się o tym przekonać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz