Prószyński i S-ka, Warszawa 2021.
Śledztwo podwójne
Ponieważ Matylda Dominiczak otwiera własną agencję detektywistyczną, tematów Oldze Rudnickiej nie brakuje. Była bibliotekarka musi wyremontować biuro (które już jest w opłakanym stanie, a po próbach pomocy ze strony Romana może rozpaść się całkiem), ale nie ma kiedy się za to zabrać - otrzymuje bowiem poważne zlecenie. Salomea Gwint, czyli była szefowa Matyldy, staje się jej klientką. Zleca śledzenie swojego byłego męża, męża, z którym kontakt straciła piętnaście lat wcześniej. Nie zamierza zdradzać pani detektyw swoich motywacji. Płaci i wymaga wyłącznie odpowiedzi na swoje pytania. Ale Matylda działa niekonwencjonalnie - zresztą gdyby postępowała według schematów, nie udałoby się jej dowiedzieć niczego na temat obiektu: przebywa on w małej miejscowości, w której wszyscy się znają i nie istnieje możliwość, żeby ktoś z zewnątrz mógł niezauważony prowadzić obserwacje. Matylda ostaje zakwaterowana na plebanii - i ten wątek z biegiem czasu trochę słabnie, przestaje mieć znaczenie, bo przykrywają go znacznie ciekawsze sprawy. Matylda Dominiczak odkrywa, że nie jest jedyną osobą, którą interesuje Ernest Korcz. Znajduje sposób nie tylko na wskazanie konkurencji, ale i na przekonanie kolegi po fachu do współpracy. Chociaż zleceniodawcy muszą pozostać w cieniu, Matylda i Hubert działają w wielkiej zgodzie - i dzięki połączeniu sił mają większe szanse na odkrycie biegu wydarzeń. Matylda ma dostęp do interesujących gadżetów szpiegowskich - ale zdobycze techniki to nie wszystko, bohaterka wykorzystuje własną bystrość do tego, żeby dotrzeć do ludzi i od nich zdobywać najcenniejsze wiadomości. Potrafi wcielać się w różne role i dostosowywać do rozmówców, jest świetnym psychologiem - radzi sobie z miejscowymi bez większego trudu. A to sprawia, że śledztwo staje się ciekawsze. Bohaterka nie musi w nieskończoność analizować informacji, wystarczy, że uruchamia swoje monologi i wpada na błyskotliwe teorie.
Czytelnicy obserwują poczynania Matyldy i Huberta, ale co jakiś czas autorka wprowadza drobne przebitki na działania Salomei Gwint - tak, żeby zasugerować, że klientka nie jest szczera i że Matylda może znaleźć się w niebezpieczeństwie. Wystarczające, żeby wzbudzać niepokój i ciekawość migawki z zachowań zleceniodawczyni to jeden ze sposobów na odejście od "gadanego" śledztwa. Owszem, najwięcej wniosków bohaterka wyciąga w rozmowach, ale żeby zdobyć potrzebne informacje, musi działać - i wykazywać się przy tym wielką kreatywnością, bo inaczej nie uda jej się dokonać żadnych odkryć. Jakby tego było mało, autorka zajmuje się także prywatną relacją małżeńską Matyldy. Dziecko znika tym razem z pola widzenia - pozostaje sama bohaterka z wiecznie nieobecnym duchem mężem. Roman jednak zaczyna odrywać się od komputera: podejrzewa żonę o romans, chce bardziej uczestniczyć w jej codzienności, albo doprowadzić do sytuacji, która była dla niego wygodna dawniej, kiedy Matylda Dominiczak pracowała w bibliotece. Daje się wyczuć coraz mniejszy sentyment autorki do tej postaci: Roman traci kolejne punkty w oczach czytelników i samej Matyldy - nie zabraknie jednak scen komicznych z jego udziałem. I to wabik dla odbiorców, którzy w kryminałach czekają też na wątki obyczajowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz