Nasza Księgarnia, Warszawa 2021.
Ballady dziadowskie
Opowieści Artura Andrusa zawsze są pełne humoru i pozwalają na nowo odkrywać absurdy codzienności. Coś, co wydawało się najbardziej efemerycznym elementem twórczości tego autora, czyli "ballady dziadowskie", prezentowane na spotkaniach i recitalach tworzone w pół godziny piosenki na tematy z miejscowej prasy - teraz w niewielkiej części zyskały przedłużenie żywota przez zestaw felietonów zgromadzonych w tomie "Antylopa z Podbeskidzia". Artur Andrus - walcząc z lockdownowym marazmem - zabiera czytelników w podróż przez lata i miasta, pokazując historię swoich ballad podwórzowych: od inspiracji i pierwszego pomysłu, który nie schodził z listy przebojów, po jednorazowe utwory wprawiające w zachwyt lokalną publiczność.
Kto zna genezę "ballad dziadowskich" Andrusa, nie będzie zaskoczony: autor zwykle przedstawia kilka ciekawostek wyczytanych w prasie (niekoniecznie tej najwyższych lotów, bardzo często sięga po nieznane szerzej tytuły, wykorzystuje kwestie miejscowych przepychanek, horoskopy, doniesienia obyczajowe, sprawy bulwersujące wyłącznie mieszkańców miasta, śmiesznostki i nonsensy - nie interesują go za to kwestie polityczne i tematy ogólnopolskie). Już sama prezentacja tych odkryć wypełniona jest śmiechem: w końcu Andrus potrafi podkreślać puenty i uwypuklać satyryczną stronę rzeczywistości - i tym razem nie zawodzi. Wplata niekiedy do opowieści także skojarzenia spoza prasy regionalnej, dzieli się anegdotami z życia i ripostami różnych artystów, z którymi podzielił się odkryciami. Wszystko razem składa się na barwną opowieść - za każdym razem inną za sprawą rozległości poruszanych zagadnień. Andrus dociera do pomysłów wręcz niewiarygodnych, komicznych już bez dodatkowej oprawy - ale wie, jak je podkolorować i dodać im blasku, tak, żeby nie świadczyły o nieudolności dziennikarskiej, a stanowiły zestaw zaskoczeń dla czytelników.
Rozpiętość tematyczna artykułów jest olbrzymia i odbiorcy mogą się zacząć zastanawiać, czy możliwe jest połączenie wszystkich w jednym utworze - a przecież o to w "balladach dziadowskich" u Andrusa chodzi. Szybko staje się jasne, że doniesienia medialne zamieniają się w zbiór wyjątkowych puent w życiu wyimaginowanych bohaterów. Przeważnie piosenki proponowane przez Artura Andrusa układane są na znaną melodię (z kilkoma wyjątkami), można zatem wyobrażać sobie, jak brzmiały na scenie. Najważniejszy jest tu humor - nie wyśmiewanie problemów zwykłych ludzi, a wydobywanie absurdów z relacji. Artur Andrus pisze teksty - wbrew nazwie - dalekie od dziadostwa. Imponuje i umiejętnościami w zakresie wydobywania i podkreślania puent, samymi rymami i budowaniem niezwykłych historii. Przerabia rewelacje z gazet na olśniewające scenki rodzajowe. Przy tej książce odbiorców czeka mnóstwo śmiechu - ale i podziwu dla autora. "Ballady dziadowskie" w połączeniu ze źródłami inspiracji, oczywiście odpowiednio zaprezentowanymi, nie będą się nudzić. Czytelnicy otrzymują tutaj kolejny popis humoru, wyjątkową opowieść, która okazuje się uniwersalna - jakby na przekór efemeryczności gazetowych doniesień. I chociaż łatwo byłoby tu załamywać ręce nad poziomem dziennikarstwa, można po prostu czerpać radość z efektów satyrycznych - warto sięgnąć po "Antylopę z Podbeskidzia" dla zabawy. Artur Andrus przeprowadza czytelników przez swoje dzieła błyskawiczne i obliczone na natychmiastowy efekt, ale ponieważ utrwala jednorazowe ballady, oferuje też odbiorcom wartość dodaną: zestaw powodów do śmiechu w każdych okolicznościach. To książka idealna dla czytelników, którzy chcą odpocząć przy inteligentnych dowcipach i pomysłach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz