Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo.wiem, Kraków 2021.
Pakt z diabłem
Refleksyjna i smutna jest ta krótka powieść - i pozwala zastanowić się nad tym, co w życiu najważniejsze. Genki Kawamura podąża za modą na kocie historie, przypominając odbiorcom, że rozstania mogą być piękne. "A gdyby tak ze świata zniknęły koty" to książka, o której długo się pamięta. Wszystko przenosi się do sfery metafizycznej, kiedy w życie trzydziestoletniego listonosza wkracza diabeł. Diabeł zyskuje przydomek Aloha (ze względu na swoje modowe wybory), z wyglądu przypomina do złudzenia swojego podopiecznego. I, jak to diabły w literaturze mają w zwyczaju, oferuje pewien układ. Bohater książki ma w najbliższym czasie umrzeć z powodu guza mózgu. Zyska jednak dzień za każdą rzecz, którą zdecyduje się usunąć ze świata. To ciekawy układ: umożliwia odwleczenie ostateczności, a do tego wpasowuje się w tendencje minimalistyczne. W końcu bez wielu przedmiotów można się obejść, chociaż ludzie przyzwyczajeni do wygody nie zastanawiają się nad tym. Jednak to diabeł ma wybierać rzeczy do unicestwienia: bohater ma co najwyżej prawo się nie zgodzić. Każda kolejna strata to dla niego krok do samopoznania albo przyjrzenia się własnej przeszłości.
Najpierw diabeł zabiera ludzkości telefony. Później filmy. A to dopiero początek. Genki Kawamura przedstawia mężczyznę, który nie ma już nic do stracenia. Żył samotnie - pierwszy zyskany dzień daje mu szansę na kontakt z dawną dziewczyną: to okazja do naprawienia błędów i do zrozumienia, dlaczego doszło do rozstania. Listonosz obecnie przeżywa żałobę po matce, nie potrafi i nie chce dogadać się z ojcem, opiekuje się jedynie kotem Kapustkiem - zachowuje się tak, jakby nie potrzebował bliskości innych (a kota kompletnie nie rozumie i zawsze źle interpretuje jego miauknięcia). Powinien przed odejściem pojąć, co od siebie odsuwał. Jego doświadczenia są przykre, jednak w pewien sposób też oczyszczające: Kawamura przypomina czytelnikom, dlaczego nie wolno ulegać podszeptom złości. Ucieka od moralizowania, ale chce, żeby odbiorcy sami doszli do wniosku, co bohater zrobił nie tak.
Nie ma w tej książce głębokiego analizowania globalnych konsekwencji diabelskich działań: jeśli znikają ze świata telefony, bohater ogląda w komunikacji miejskiej zrelaksowanych ludzi zajętych książkami czy słuchaniem muzyki - ale później już nie ma miejsca na przedstawianie zmian, liczy się wyłącznie życie bohatera, który zaczyna poznawać siebie i dowiadywać się, co robił źle. Odwleczenie śmierci to też droga do naprawiania błędów: to wiadomo, czytelnicy nie będą zaskoczeni kierunkiem fabuły - ale w książce chodzi także o autorefleksję, a Genki Kawamura sprytnie podprowadza czytelników pod zagadnienie uporządkowania relacji z najbliższymi. Wywołuje sporo wzruszeń, ma w zanadrzu sprytne sztuczki: wie, jak w prosty sposób zmusić do działania i do refleksji. Filozofuje, ale robi to podczas snucia zabawnej w podstawowej warstwie narracji. "A gdyby tak ze świata zniknęły koty" to niewielka powieść przesycona silnymi emocjami, ważna i wciągająca niekoniecznie za sprawą kierunku fabuły czy kreacji bohaterów. Tu Genki Kawamura wydaje się miejscami naiwny, ale wygrywa dzięki temu, że zapewnia czytelnikom wstrząsy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz