Media Rodzina, Poznań 2020.
W jądrze atomu
Pojawiła się bardzo zabawna moda, naturalna konsekwencja podsycania edukacyjnego charakteru publikacji dla dzieci jako uzasadnienia ich wydawania. Autorzy tworzą cykle nawiązujące tytułami i tematyką do motywów dotąd uznawanych za zbyt trudne dla kilkulatków, a nawet nastolatków. Teraz maluchom, które nawet nie znają jeszcze liter, przedstawia się między innymi… podstawy fizyki jądrowej. Tak postępują Chris Ferrie i Cara Florance. „Fizyka jądrowa dla maluchów” to kartonowy picture book, jeden z obecnych na rynku tomików idealnych dla ambitnych rodziców: bo przecież żaden kilkulatek nie wskaże takiego zagadnienia jako czegoś dla siebie. Autorzy wychodzą przy takich historyjkach ze słusznego założenia, że skoro i tak dzieci dopiero poznają świat i pochłaniają szereg ciekawostek z różnych dziedzin, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pokazać im też bardziej zaawansowane tematy. Cel jest jeden: w przyszłości dzieci nie będą się bać haseł, które dzisiaj przyprawiać mogą o gęsią skórkę dorosłych – nie uczących się na takich lekturach. „Fizyka jądrowa dla maluchów” to ciekawy start. Być może z podobnymi książeczkami nie będzie w przyszłości problemu z brakiem ścisłowców na rynku pracy. To się okaże, ale na pewno nie zaszkodzi.
Chris Ferrie i Cara Florance wybierają bezpieczne rozwiązanie i w swoim picture booku nie wchodzą w meandry fabularne. Jedyny ukłon w stronę dzieci to przerobienie protonów i neutronów na piłki. Dalej odbiorcy będą musieli wykazać się dość sporą wyobraźnią i umiejętnością myślenia abstrakcyjnego. Bo jeśli jeszcze kilkulatki pojmą zasadę odpychania się piłek lub „neutralizowania” tego zjawiska, to już w przypadku jądra atomu i uwalniania energii trudno będzie im odczytać przełożenie informacji na dziecięcą codzienność. Oszem, można się przekonać, że da się zrozumieć fizykę jądrową – ale odbiorcy niekoniecznie znajdą w tym coś dla siebie. Zwłaszcza że autorzy bardzo ograniczają stronę graficzną. Każda rozkładówka to jednozdaniowe komentarze dotyczące zachowania protonów i neutronów. Za to w ilustracjach dzieje się niewiele. Białe tło stron nie będzie rozpraszać maluchów, ale też nie przyciągnie ich uwagi. W centralnym punkcie każdej strony znajduje się albo „piłka” (pojedynczy proton lub neutron), albo ich zlepek – i to powtarzany na kolejnych kartkach. Przez to tomik staje się nieco statyczny, nie kusi tak bardzo, jakby mógł. Jeśli zestawić brak ciekawych rozwiązań graficznych (oferuje się dzieciom proste kształty i żadnej akcji) ze statyczną narracją – opisami, których nie da się przełożyć na obserwacje z życia wzięte (bo piłeczki to za mało), nie ma czynnika, który skusi najmłodszych. Bo sam tytuł będzie raczej wabikiem na rodziców niż na dzieci, które nie potrafią jeszcze samodzielnie czytać. W tym wypadku ciekawsze są notki o autorach niż sama zawartość książeczki. Ale liczy się otwieranie rynku, stopniowe przyzwyczajanie czytelników (w tym wypadku raczej dorosłych kupujących pierwsze książeczki dla swoich pociech), a nie efekt. Dzieci i tak nie kierują się racjonalnymi względami, gdy wybierają ulubione lektury – być może jakiś maluch zafascynuje się opowieścią o fizyce jądrowej. Z kolei dorośli poza uleganiem modzie mogą tutaj docenić estetykę (fakt, że całość jest czysta, nieprzeładowana treściami i starannie przygotowana). Podobne publikacje mają ułatwiać kształcenie. Cris Ferrie i Cara Florance jasno pokazują, że nie ma się czego bać. Dla kilkulatków to może być po prostu ciekawa przygoda – spotkanie z tematem, który do niedawna kompletnie nie miał wstępu do literatury czwartej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz