Foksal, Warszawa 2020.
Bez zasad
„Księżycowe miasto”, powieść Sarah J. Maas – pierwsza z cyklu Dom Ziemi i Krwi – to wykorzystanie standardowej fabuły kryminału-thrillera w otoczce fantastyki. Takie zestawienie nie robi wrażenia, zbyt wyraźnie widać w nim ślady zapożyczeń i brak wyrazistego pomysłu na fabułę inną niż to, co znane i realizowane w różnych gatunkach. Autorka powołuje do istnienia Bryce, pół-człowieka, i jej przyjaciółkę, wilczycę Danikę. Danika zresztą w pewnym momencie zginie – rozszarpana w tajemniczych okolicznościach, razem z innymi przedstawicielami niezwykłych gatunków. Wiąże się to z koniecznością prowadzenia poważnego śledztwa, a ponieważ Bryce ma sporo powodów do zaangażowania się w sprawę, to za nią będą podążać czytelnicy. Sarah J. Maas powoli odsłania przed odbiorcami to, czego nie mogli się wcześniej dowiedzieć ani domyślić. Na tej zresztą zasadzie konstruuje całą historię, co jest raczej nieprzekonującym zabiegiem. Dla Maas punktem odniesienia stają się rozwiązania z pikantnych seriali oraz chick litów i romansów. Erotykę (czy też mówienie o niej, bez większego wkraczania w intymną sferę postaci) zestawia autorka z wizją potężnego zagrożenia rodem z thrillera czy horroru. Im brutalniej tym lepiej – a to zawsze męczy. Sarah J. Maas nie pozwala bowiem nawet zaangażować się w rzeczywistość bohaterki. Nie przejmuje się tłumaczeniem, jak funkcjonują obok siebie przedstawiciele różnych gatunków, tak samo jak pomija komentowanie zasad świata, który wymyśla. Żmudne odtwarzanie z udostępnianych czasem fragmentów jest niepotrzebnym wysiłkiem – zwłaszcza że nie można mówić o nagrodzie lekturowej, bo Sarah J. Maas nie odpuszcza żadnych konwencji. Wykorzystuje standardowe ścieżki i nawet największa dawka magii nie sprawi, że ta książka stanie się ciekawsza. Byłoby zapewne inaczej, gdyby funkcjonowały tu jakieś odnośniki do rzeczywistości – poza koleinami fabularnymi – albo gdyby świat Bryce był bardziej przekonujący, a nie składał się wyłącznie ze zlepków skojarzeń z różnych gatunków. Wychwalana powszechnie autorka na rynku pop nie ma zbyt wiele do powiedzenia, „Księżycowe miasto” nie dość, że jest bardzo konwencjonalne, to jeszcze nie imponuje w konstrukcji ani w samej narracji. Maas sięga po sprawdzone chwyty, od czasu do czasu przypomina o pożądaniu, kiedy indziej – o instynktach nie do pohamowania. Bohaterowie może i orientują się w zasadach tego świata, ale odbiorcy na starcie wiedzą o nim zdecydowanie za mało, żeby pojąć rangę konfliktów. To oznacza, że pozostaną na zewnątrz, nie przejmują się rozterkami Bryce, nawet jeżeli autorka odwoła się między innymi do wielkich namiętności.
Sarah J. Maas wykorzystuje dość powszechne podejście, które pomaga produkować opowieści, ale nie daje szansy odbiorcom na cieszenie się literaturą. „Księżycowe miasto” pokazuje rozmaite wady pospiesznego budowania relacji. Trzeba albo bardzo kochać fantastykę pop (czyli nie opowieści prowadzone z narracyjnym rozmachem, ale te upraszczane do granic możliwości i sprowadzane do przerzucania się intensywnymi komentarzami przez bohaterów), albo zwyczajnie nie znać klasyki i nie wiedzieć, jak bardzo wciągające mogą być przestrzenie powoływane do istnienia przez twórców. „Księżycowe miasto” to powieść pozornie rozbudowana – nie będzie jednak dostarczać lekturowej przyjemności czytelnikom w takim stopniu, w jakim by mogła. To narracja nastawiona na bieg wydarzeń według reguł niedokładnie przedstawionych czytelnikom. Warto pamiętać, że coś, co jest oczywiste dla autora i dla jego postaci, powinno być dostępne również czytelnikom – i to jak najszybciej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz