Egmont, Warszawa 2020.
Próba sił
Czasami dzieci lubią się bać albo straszyć innych, chociaż bywa, że to wymyka się spod kontroli i staje się uciążliwe dla otoczenia. Być może to właśnie miał na myśli Roger Hargreaves, kiedy tworzył postać Małej Straszki. Ta bohaterka uwielbia zaczajać się na innych i wyskakuje znienacka, wołając „bu”. To oznacza, że rozmaici znajomi i sąsiedzi uciekają w popłochu – a ci bardziej nerwowi, jak pan Galareta, nie mogą nawet wychodzić z domu. Mała Straszka jest świetna w tym, co robi, a to oznacza, że nikt nie może przejść się spokojnie po okolicy, żeby nie narażać się na ataki Małej Straszki. Hargreaves stawia tym razem na stopniowe rozwijanie historyjki. Pierwsze strony to krótkie uzupełnienia typowej scenki z Małą Straszką. Dopiero gdy przebieg procesu straszenia jest oczywisty, autor zawiązuje pewną intrygę. Ciągle straszeni sąsiedzi postanawiają przekonać bohaterkę, że straszenie nie jest tak fajne, jak wydaje się Małej Straszce. Gdy z drapieżnika Mała Straszka stanie się ofiarą, łatwiej zrozumie to, co koledzy próbowali jej przekazać.
„Mała Straszka”, kolejna miniaturowa książeczka w cyklu Mała Miss, to opowiastka, która trafi do przekonania maluchom – cecha charakterystyczna dla bohaterki nie wymaga specjalnego wysiłku ani starannie pielęgnowanego talentu, każde dziecko mogłoby postępować tak jak Mała Straszka – ku utrapieniu bliskich. Dlatego też autor szykuje dla postaci ważną lekcję. Mała Straszka przekona się na własnej skórze, że nie zawsze straszenie bawi straszonych. Ale nie tylko taką nauczkę niesie Roger Hargreaves. Ten autor może też zwrócić się do dzieci wyjątkowo strachliwych, tych, które wszędzie widzą jakieś zagrożenie albo powód do płaczu. Chociaż Mała Straszka ma złośliwą minę, sama w sobie nie jest wredna czy nieprzyjemna. Nie da się jej bać, zwłaszcza gdy pozna się mechanizm działania – „bu” wołane do sąsiadów bardziej rozśmieszy odbiorców niż wzbudzi w nich lęk. W ten sposób autor odrobinę oswoi temat, pokaże dzieciom, że czasami nie ma się czego bać i można się zastanowić nad źródłem lęku. Ta lektura stanie się pretekstem do rozmowy z dziećmi o ich emocjach. „Mała Straszka” funkcjonuje zatem jako tomik rozrywkowy – ale nie tylko, spore znaczenie ma w tym wypadku też motyw do przeanalizowania z pociechami. Śmiech w zestawieniu z lękiem wygrywa, a Mała Straszka przyda się do komentowania relacji społecznych.
Roger Hargreaves proponuje też grafiki – i tu dba o to, żeby nie przestraszyć zanadto, chociaż chętnie operuje grą świateł (Straszka między drzewami przy świetle księżyca). Obrazki wyjaśniają też, jak bohaterka straszy (pomysł z nadmuchiwaniem papierowej torby i strzelaniem nią komuś nad uchem czy używanie pająka na wędce zostaje tutaj zaprezentowany komiksowo, równie kreskówkowe jest przerażenie ofiary). Każda rozkładówka w tej malutkiej książeczce składa się ze strony z tekstem (i tu – jak rzadko – autor rzuca niekiedy jedno zdanie, fragment zdania, albo słynne „Buu”) i ze strony z grafiką. Hargreaves wybiera proste kształty i mocne kolory, nie komplikuje ilustracji: tak, żeby nie odciągać uwagi dzieci od fabuły. „Mała Straszka” to tomik, który przyda się maluchom w pracy nad oswajaniem strachu i rozśmieszy każdego odbiorcę. Autor wykorzystuje składniki powtarzane w całej serii, ale modyfikuje je tak, żeby powiedzieć czytelnikom coś ważnego dla nich. Wprowadza charakterystyczne zagadnienie – i klasyczną formę bajki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz