Media Rodzina, Poznań 2020.
W kosmosie
Ciekawa jest ta książeczka pod kątem pomysłu i licencji, niestety – polskie tłumaczenie wypadło po prostu słabo. Anna Urban ukryta wstydliwie w stopce (i słusznie), nie postarała się, by poza wiadomościami z tekstu zadbać jeszcze o rytm czy rymy, uznając prawdopodobnie, że dla najmłodszych nie warto, bo i tak tego nie docenią. W efekcie chociaż tomik „Osiem małych planet” robi wrażenie pod kątem wykonania, druku czy nawet grafik przystosowanych do najmłodszych – teksty wywołują co najwyżej zgrzytanie zębów. Chris Ferrie chciał przecież przybliżyć maluchom kolejne krążące wokół Słońca planety, opowiedzieć, która się czym charakteryzuje – ogólnie, popularyzować wiedzę dotyczącą wszechświata. Lizzy Doyle postawiła w ilustracjach na naiwne i bajkowe animizowane istotki – sympatyczne i budzące ciekawość. Wszystko padło pod beznadziejnym przekładem. I w takich wypadkach warto zastanowić się nad sensem zachowywania formy wierszyka, jeśli tłumacz nie podoła – albo nad zmianą tłumacza, na takiego, który w rymowankach dla dzieci czuje się znacznie lepiej.
„Osiem małych planet” to mała kartonowa książeczka z „dziurą” w środku. Dziura na kolejnych kartkach ma mniejszą średnicę, co sprawia wrażenie głębi i zachęca dzieci do ćwiczeń manualnych – każdy maluch będzie chciał przewracać kartki, żeby przyjrzeć się, co znajdzie się na drugiej stronie (i tu lekkie rozczarowanie, bo motyw dziury – czyli otworów w kartkach – nie został z drugiej strony w żaden sposób ograny. Fakt, że nie da się tutaj wprowadzać dodatkowych odsłanianych treści, nie przy zmniejszającym się wyciętym kole – ale przydałoby się jakoś ten motyw jeszcze wykorzystać. Każda rozkładówka to spotkanie z jedną planetą, przy czym Chris Ferrie zaczyna od najdalszej, na kolejnych kartkach będzie zbliżać się do Słońca. O każdej planecie mówi coś, przy czym owo coś w tłumaczeniu zostaje zadeptane przez nieudolne poszukiwanie rymów.
Rymy niedokładne w rodzaju „ociąga – czasochłonna”, rymy oklepane typu „siebie – niebie” i mnóstwo rymów gramatycznych – najprostszych, przymiotnikowych lub czasownikowych – to naprawdę antypopis literacki i warto następnym razem zwrócić uwagę na to, że nawet niepotrafiące czytać dzieci, słuchające bajek, które przedstawiają im rodzice, w pewien sposób kształtują już swój literacki gust – i nie ma sensu karmić ich byle czym. Jakby tego było mało, tłumaczka nie trzyma się w ogóle rytmu – ale mimo to stosuje przedziwne stylistyczne akrobacje, inwersje i sformułowania, które zdradzają nieumiejętność posługiwania się językiem polskim. Potknięć stylistycznych i wpadek jest tu bardzo dużo. Co za tym idzie – warto sięgnąć po tę książkę, ale nie czytać jej, tylko własnymi słowami opowiedzieć dziecku o kolejnych planetach i pozwolić mu bawić się oryginalnym kształtem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz