sobota, 25 kwietnia 2020

Andy Griffiths: 117-piętrowy domek na drzewie

Nasza Księgarnia, Warszawa 2020.

Opowieść rysownika

Przy rozbudowującym się za każdym razem o trzynaście pięter domku na drzewie wydaje się, że każdy może zostać autorem, jak Andy. Andy przecież nic nie robi, tylko spisuje absurdalne wygłupy swoje i rysownika Terry’ego w coraz bardziej wymyślnych pomieszczeniach domku na drzewie i w okolicy. Tu może się zdarzyć wszystko, a skoro nie ma żadnych ograniczeń – dzieci błyskawicznie odnajdą się w klimacie relacji. Nic dziwnego, że w „117-piętrowym domku na drzewie” to Terry zamierza przejąć pałeczkę i poprowadzić narrację. Sytuacja wygląda jak zawsze: Pan Nochal upomina się o kolejną książkę, którą trzeba złożyć na jego biurku do siedemnastej. Termin jest nieprzekraczalny, tymczasem bohaterowie nie mają nawet cienia pomysłu na akcję, woleliby bawić się w swoim domku. Nic dziwnego – przy stu siedemnastu piętrach zawsze znajdą się pomieszczenia, które warto odwiedzić (może pomijając te z agresywnymi i dzikimi zwierzętami). Wszyscy, którzy pojawili się w poprzednich częściach cyklu, mają swoje pokoje lub zajęcia (powróci tu między innymi Wtrąbęmuzator), dojdzie też mnóstwo nowych miejsc szalonych, wyobraźniowych i pozbawionych kontaktu z rzeczywistością. W pokoju dla minikoników znajduje się na przykład miniminikonik, o połowę mniejszy od pozostałych (nawiasem mówiąc, ładnie część koników zajmuje się numerem strony). W domku na drzewie dzieje się mnóstwo i autorzy prezentują tylko maleńki wycinek akcji. Roi się tu od drapieżników i od zwiedzających, których wożą latające pingwiny, jest pełno ciekawych i przydatnych maszyn. Tylko książki trzeba pisać tradycyjnie. Ale po tylu częściach cyklu Terry uważa, że zrobi to równie dobrze jak Andy – i postanawia przejąć narrację.

Tylko że Terry jest rysownikiem i fabuła nie przychodzi mu do głowy. Nawet jeśli ma to być fabuła swobodna i zwariowana. Terry może rysować kropki. A potem sprawiać, żeby te kropki zamieniały się w kształty. Jednym słowem – jest wciąż rysownikiem, nie opowiadaczem historii. To doprowadza do katastrofy, pojawia się narralicja, czyli bardzo surowa policja narracyjna, która ma za zadanie nie dopuszczać do powstawania chałtur, a Andy i Terry mogą trafić do więzienia na miliony milionów lat. Albo i dłużej. Nic dziwnego, że uciekają. I tu w wydobywaniu się z części kłopotów mogą przydać się monotonne pomysły Terry’ego. Andy Griffiths i Terry Denton znów bawią się absurdem i nieskrępowanymi niczym pomysłami. Proponują dzieciom historię, w której nie ma pouczeń ani morałów, za to króluje humor zbliżony do tego tworzonego przez najmłodszych. Dzieje się tu dużo, szybko, dynamicznie i nieprzewidywalnie, ale zawsze pomieszczenia z nowych pięter domku na drzewie odgrywają jakąś rolę w późniejszych działaniach bohaterów, co może ucieszyć uważnych czytelników. Dla obserwatorów jest tu mnóstwo niespodzianek graficznych, warto śledzić rysunki i pomysły z drugiego planu – tam, gdzie bohaterowie zajmują się sobą i wymieniają opiniami. „117-piętrowy domek na drzewie” porusza też kwestie autotematyczne, Andy i Terry trochę pokazują, na czym polega tworzenie i wymyślanie dobrych historii – ale to tylko pretekst do podróży po domku na drzewie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz